- Naprawdę nic się nie stało, pani Iwono. – odezwałam się, choć z trudem. Tak w sekundę o wszystkim nie zapomnę, ale myślę, że jestem na dobrej drodze. – Rozumiem, że jest pani ciężko przyzwyczaić się do tego, że pani syn jest już dorosły i zaczyna układać sobie życie z inną kobietą, która przejęła pani obowiązki. Cieszę się, że pani to zrozumiała. – uśmiechnęłam się do niej.
- Więc topór wojenny zakopany? – upewniła się i po jej minie wywnioskowałam, że bardzo jej ulżyło.
- Tak, myślę, ze tak. – zaśmiałam się, a pani Iwona przytuliła mnie do siebie. To był raczej impuls, ale trzeba przyznać, że bardzo miły.
- Matko Boska, Robeeerttt!!!!! – krzyknęła Milena, która właśnie weszła do kuchni. Lewy jak oparzony wstał z krzesła, przewracając je przy okazji. Wpadł przestraszony i zdezorientowany do kuchni. – Zobacz, one się przytulają! – dodała już nieco ciszej, ale nadal podekscytowana. Lewandowski fuknął coś do siostry o tym, że są marne szanse, że w przyszłym sezonie zagra, jeśli jego rodzona siostra dąży do tego, żeby ten wydawał na rehabilitacje. Z Iwoną zaśmiałyśmy się cicho i jęknęłyśmy, kiedy Mila z całym impetem walnęła w nas, żeby zrobić zbiorowy ścisk. Robert patrzył na nas z bananem na twarzy, opierając się o futrynę.
- Wiecie co? Nie spodziewałem się, że ten moment nadejdzie tak szybko.. – odezwał się w końcu. Podszedł do nas i pocałował każdą w czoło. – Moje trzy najważniejsze kobiety na świecie.. – szepnął, a mnie to tak poruszyło, że z trudem powstrzymałam krążącą wokół oka łzę.
- Mamuśka.. A co będzie na deser? – oczywiście Mila zmieniła diametralnie czułą atmosferę, w śmiechy i kręcenie głowami.
- Przecież niedawno co skończyłaś jeść drugie danie, a już o deser pytasz, grubasie? No druga Wiktoria! – stęknął jedyny mężczyzna w tym domu.
- Ojejku, zapytać już nie można? – odezwała się z lekkim wyrzutem.
- Dobra, dzieciaki, bo przeczuwam już sprzeczkę. Jeśli mnie puścicie, to będą chyba większe szanse na to, że cokolwiek zjecie. – uśmiechnęła się do nas, a my spełniliśmy jej prośbę. Ona odetchnęła głęboko. – Czułości czułościami, ale takie bezpieczne to one nie są. Jeszcze chwila, a wynosilibyście mnie tu nogami do przodu! – zaśmiała się, wachlując dłonią przed twarzą. Spojrzała na mnie. – Dokończymy pracę? Bo ktoś nam tutaj przerwał.. – jej wzrok padł na Milenę, która uśmiechała się, zgrywając niewiniątko.
- Jasne, jasne. – odpowiedziałam i puściłam oczko do Roberta. On posłał mi buziaka w powietrzu i podszczypując Milenę wyszedł z nią z kuchni. My z kolei wróciłyśmy do przerwanego zajęcia.
- Wiktoria? Bo ja potrzebuję pewnej rady.. – spojrzała na mnie, nie przerywając mycia naczyń. Czy ja dobrze słyszę? Iwona Lewandowska, ta która niedawno miała do mnie problemy, że jestem za młoda dla jej syna, teraz prosi o radę? Co się na tym świecie dzieje.. – Nie mam z kim porozmawiać za bardzo, a nie chcę na razie mieszać w to nikogo z rodziny.. – ciągnęła. Aha, czyli nie ma zamiaru wpuścić mnie do swojej rodziny? Wszystko ładnie, pięknie, ale Kochańska do jej rodziny nie wejdzie, tak? Dobra, nie dramatyzuj kobieto. Jednak zobaczyła moją wcześniejszą minę. – Znaczy nie zrozum mnie źle, nie chodzi o to, że nie będziesz moją rodziną, ale wiesz.. chodzi mi o to, że nie chcę na razie mieszać w to swoich dzieci. Muszę najpierw to przemyśleć i pomyślałam, że może ty mi coś poradzisz.. – spojrzała na mnie. Chyba wypadało coś powiedzieć..
- Jasne, nie wiem czy jestem do końca w stanie pomóc, ale zawsze warto próbować. – uśmiechnęłam się do niej, zachęcając do dalszej opowieści.
- Od pewnego czasu mam problemy ze zdrowiem. – rzuciła. Widząc moją przerażoną lekko minę dodała szybko: - Nie są poważne. – uśmiechnęła się. – Ale jednak są. Ciągła praca w szkole, w hałasie i stresie.. Mam problemy z kręgosłupem i raz to nawet zasłabłam z przemęczenia.. Ale nie mów na razie o tym Robertowi. I Milence też nie. Dobrze?
- Jak sobie pani życzy. Tylko o takich rzeczach oni chyba powinni wiedzieć.. – nasunęłam. Nie chciałabym żeby moja mama ukrywała przede mną coś takiego. Zasłabnięcie to niby nic, ale jednak samo z siebie nie wyniknęło.
- Tak wiem. Ale to w swoim czasie. – uśmiechnęła się lekko. – I kiedy byłam u lekarza, to on zaproponował mi wyjazd na Mazury, do sanatorium.. I nie wiem zbytnio co z tym fantem zrobić.. – spojrzała na mnie, oczekując chyba porady. No cóż..
- Myślę, że to świetny pomysł i powinna pani z niego skorzystać! – powiedziałam żywo. – Odpocznie pani nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Teraz jest to pani chyba potrzebne, nie uważa pani? – spojrzałam na nią.
- Chyba masz rację.. Ale nie chcę zostawiać wszystkiego tutaj.. Martwię się o Milenę, bo ona zostałaby sama.. Bo o Roberta chyba nie muszę. – uśmiechnęła się do mnie.
- Nie, oczywiście, ze nie. – na mojej twarzy zagościł uśmiech. – Ale myślę, że o Milę również pani nie powinna. W razie czego weźmiemy ją do siebie, ona też jest przecież dorosła. Załapałam z nią kontakt, więc nie miałybyśmy chyba problemu z tym. – widziałam zawahanie na twarzy matki mojego lubego. Uspokoiłam ją lekko, ale jednak cały czas coś ją tu zatrzymywało..
- No nie wiem.. Dziękuję bardzo, za to, że chcesz mi pomóc. To bardzo miłe, ale jednak cały czas nie jestem pewna.. – można było ujrzeć na jej zmęczonej już lekko twarzy zakłopotanie i wyrazy zadumy.
- Mówię szczerze. Nie to, że panią wyganiam, czy coś. Mówię tak, jakbym poradziła swojej mamie. Myślę, że odpoczynek dobrze pani zrobi. A jeśli Robert i Milena są jedynym problemem, to nie ma się o co pani martwić. Oni są już dorośli, umieją się sobą zająć. I jeżeli to pani pomoże, to mogę obiecać, że szczególnie się nimi zajmę. Dopilnuję, żeby jedli, żeby się wysypiali i nie robili głupstw. – uśmiechnęłam się do niej.
- Wiesz co, chyba coraz bardziej przekonuję się do tego wyjazdu. Masz rację, teraz są wakacje, nie muszę martwić się o pracę. Do tego mam już dorosłe dzieci i te dwa tygodnie nic nie zmienią w ich życiu. – uśmiechnęła się. – Dziękuję ci bardzo. – dodała, kiedy wycierałam ostatni talerz.
- Nie ma pani za co. – posłałam jej uśmiech. – Kiedy powie pani Mili i Robertowi?
- Za chwilę. – odparła i spojrzała na mnie. – Naprawdę jesteś taka, jaką przedstawił mi cię Robert. Cieszę się, że w końcu znalazł sobie rozważną dziewczynę. – oho, wiedziałam, że Lewy maczał w tym palce. Ale muszę powiedzieć, że bardzo cieszyłam się, że jego mama mnie zaakceptowała. – Wiesz co kochana? Możesz już pójść tam do nich, ja szybciutko przygotuję deser i do was dołączę.
- Okej, na pewno nie będzie potrzebowała pani pomocy? – upewniłam się. Za żadne skarby nie chciałam dopuścić do pogorszenia naszych stosunków, więc dążyłam do tego, co przed chwilą się rozpoczęło, czyli relacja przyszła synowa – przyszła teściowa.
- Nie, dziękuję ci już bardzo. – obdarzyła mnie uśmiechem i zaczęła krzątać się po kuchni. Ja odwróciłam się i poszłam do salonu, gdzie ujrzałam rozwalonych na sobie Milę i Bobcia. Ich widok bardzo mnie rozbawił i jeszcze bardziej ocieplił w środku. Mieli zwykłe, słodkie sprzeczki, jakie mają rodzeństwa w każdej normalniej rodzinie. To było takie naturalne. Kłócili się, ale równocześnie kochali, nie potrafiąc bez siebie żyć. Podeszłam do nich i mimo ich protestów walnęłam się na nich, jakby mało mieli obciążenia po obiedzie..
- Jezus Maryyja! Ja chyba pójdę do łazienki.. – westchnęła i wstała z kanapy, łapiąc się za brzuch.
- A o deser wypytuje! Potem łazi taka po domu i stęka, że jest za gruba.. – Lewandowski westchnął teatralnie, za co oberwał w głowę.
- Ej, Wicia. Aż tak źle ze mną nie jest, nie? – powiedziała, zdejmując ręce z brzucha i oglądając się w odbiciu w szklanej szybie regału.
- Nie no, bywało gorzej.. – wzruszyłam ramionami i mimowolnie uśmiechnęłam się słysząc rechot Roberta. Milena spojrzała na nas z wyrzutem i tupiąc nogą, odwróciła się i poszła na górę. Ułożyłam się obok Lewego, żeby widzieć jego twarz.
- Widzisz? Mówiłem ci, że wszystko się ułoży.. – z uśmiechem dotknął mój nos.
- Ale przyznaj, że też nie spodziewałeś się, że nadejdzie to tak szybko.. – rzuciłam z podniesioną brwią.
- No szczerze mówiąc, rezultatów po swojej gadce to spodziewałem się za jakiś tydzień, lub dwa. Ale widzisz jak musiałem cię wychwalać, że efekty były już po 10 minutach! – uśmiechnął się do mnie, a ja przewróciłam oczami.
- Buhahaha, no śmieszny jesteś niczym w reklamie opla. – bąknęłam, starając opanować uśmiech, który mimowolnie zagościł po minie mojego ukochanego, który zaśmiał się ironicznie.
- Jestem piłkarzem, nie aktorem. To świadczy o tym, że gram fair na boisku. – rzucił na swoją obronę.
- Tak? A odnosiłam inne wrażenie.. – zmarszczyłam brwi, obrywając za to wszystko delikatnym klepnięciem w głowę.
- Serio było aż tak źle?
- Nie, żartowałam sobie. Leonardo DiCaprio to z ciebie nie będzie, ale swoim aktorskim poziomem rozwaliłeś niejednego z aktorów Trudnych Spraw. Więc sukces, kochany, sukces! – pozwoliłam sobie na kolejny żart o jego osobie. Chyba przegięłam, bo ukochany odwrócił się do mnie plecami, nic nie mówiąc. Eh, co ja teraz zrobię? - Ej no Robert, podobno jesteś takim mistrzem żartu.. – zaczęłam, pukając go w plecy. Nic, cisza. – Przecież nie chciałam, to było tak na rozluźnienie atmosfery..
- To sobie rozluźniaj atmosferę inaczej niż moim kosztem, co? – fuknął, odwracając się do mnie. Moje usta drgały, a potem ułożyły się w uśmiechu. Lewy popatrzył na mnie i zaraz po tym obaj wybuchnęliśmy śmiechem. – Ej, ale mówię serio. Nie lubię jak mnie gasisz!
- A ty pożar j.. – nie dokończyłam, bo zostałam zmrożona wzrokiem. – No dobrze, dobrze.
- Ale obiecujesz? – w odpowiedzi kiwnęłam głową i pocałowałam go delikatnie, obejmując jego szyję.
- Nie chcę wam gołąbki przeszkadzać, ale już chyba wystarczająco stoję tutaj.. – odezwała się Milena z uśmiechem opierająca się o framugę drzwi. Najpierw zdezorientowanie się na nią spojrzeliśmy, ale potem wybuchliśmy śmiechem.
- Serio stałaś tutaj, bo nie chciałaś nam przeszkadzać? – kiedy potwierdziła to ruchem głowy, razem z Robertem zrobiliśmy podwójnego facepalma. Przyleciała do nas i położyła obok, a raczej na nas.
- Wiecie co? Chyba więcej męczymy się niż odpoczywamy.. – mruknął Robert.
- No więc właśnie, powinieneś pójść na podłogę.. – odpowiedziała Milena, pokazując mu błyszczące aż, brązowe panele, na którym widniał puszysty dywan, w podobnym odcieniu.
- Dobra, jak sobie chcecie. Żeby Robert Lewandowski leżał na podłodze w swoim własnym domu! – mimo swojego rozżalenia uśmiechnął się delikatnie. Zadowolone z Mileną położyłyśmy się na kanapie, ja po jednej stronie, ona po drugiej. Robert już układał się na dywanie, ale wrócił do mnie i chamsko wyrwał mi poduszkę z pod głowy.
- Ej!! – krzyknęłam oburzona.
- Ciesz się, ze leżysz sobie tutaj na MOJEJ wygodnej kanapie. – stwierdził, a ja zarzuciłam mu takiego focha, że aż głowa mała. Pewnie bym mu zarzuciła ripostą, ale coś mu chyba obiecałam.. Chociaż nie było mowy o odzywkach, tylko o żartach.. Robertowi zawibrował telefon. Wyciągnął go i po przeczytaniu czegoś, co miało miejsce na ekranie uśmiechnął się szeroko. Ale my z Mileną szłyśmy w zaparte i nawet nie myślałyśmy o uśmiechu. Ona gniewała się o to co było wcześniej, a ja o brutalne wyrwanie mi poduszki z pod głowy, co oznaczało mocne uderzenie w rant kanapy. Właśnie weszła do nas pani Iwona z świeżo upieczonym ciastem.
- Co taki pogrzebowe miny? Bobek, znowu im naubliżałeś! – zarzuciła mu Iwona.
- Czemu zawsze jest na mnie?! – obruszył się, odkładając telefon na ławę.
- Bo to ty zawsze musisz komuś robić na złość!
- Dokładnie, ma pani świętą rację! – przytaknęłam jej, a ona kładąc ówcześnie ciasto na stół, złapała się pod biodra. Z politowaniem spojrzała na Roberta, a ja wytknęłam mu język tak, żeby jego rodzicielka tego nie zauważyła.
- Głupia małpa! – wyzwał mnie. Poczułam się jakbym była w podstawówce i wyzywała się ze swoim kolegą, który pociągnął mnie za warkoczyk.
- O, słyszy pani? Ja już nie mam siły na te wyzwiska! – skarżyłam się. Lewy aż się podniósł z miejsca.
- Ja też już nie mam siły! Bardzo nieładnie się zachowujesz, Robert. Nie dostajesz deseru! – zdecydowała, ale widziałam, że pod nosem lekko się uśmiecha.
- Ale mamo! Wszystko tylko nie deser! – mówił zdruzgotany, błagając na kolanach o chociaż mały kawałek pysznie wyglądającego ciasta. Teraz to już żadna z nas nie mogła powstrzymać śmiechu.
W ostateczności nasz teatrzyk zakończył się tym, że Robert musiał pocałować w rękę i mnie i Milenę, w ramach przeprosin za wyrządzone szkody. Początkowo odmówił wykonania nakazu nadanego przez swoją mamę, ale jak sędzia Iwona wydała wyrok, nie wolno mu się przeciwstawić. Ogólnie cały czas dominowałyśmy i naśmiewałyśmy się z Lewego, który nie pozostawał nam dłużny. Kiedy wychodziłam brzuch bolał mnie nie tylko z objedzenia, ale i ze śmiechu. Bardzo dobrze i ciepło kojarzył mi się ten dom. Może wchodząc do niego tego nie odczuwałam, ale teraz jestem pewna, że będę chciała od niego wrócić. Pani Iwona powiedziała dzieciom o sanatorium i o stanie swojego zdrowia. Początkowo zmartwili się, ale zaraz potem przeszło im to w zapomnienie i zaświeciły im się oczy. Oczywiście mieli wizję, żeby pod nieobecność mamy skorzystać z wolnego domu i zrobić Project X by Lewandowscy, ale kiedy pani Iwona załapała co to znaczy, to od razu wybiła im to z głowy. Ale ja jednak swoje wiem i mimo, że zapewniałam, że zaopiekuję się nimi i domem (i oczywiście, że będę zapobiegać grubym melanżom), to i tak byłam pewna, że bez imprezy się nie obejdzie. Kiedy mijaliśmy pierwsze skrzyżowanie w radiu leciała piosenka, którą doskonale znaliśmy, chociażby z imprez. Robert od razu się uśmiechnął, z pewnością kojarząc sobie z czymś tekst.
- Tonight I will love, love you to night
Give me everything tonight
For all we know we might not get tomorrow
Let's do it tonight * - śpiewał już na cały głos, kiwając głową.
- Pięknie śpiewasz. – stwierdziłam z uśmiechem. – A poza tym to coś sugerujesz? – uniosłam brew. On tylko wyszczerzył się.
- No chyba lepiej, żebym śpiewał ci to, niż powiedział coś w stylu: ej, chodź się bzykać, nie? – spytał rozbawiony. Ta jego bezpośredniość czasem mnie przeraża..
- Z dwojga złego lepsze i to. – wzruszyłam ramionami, nie mogąc ukryć uśmiechu. Słodziak mi się trawił nie ma co! Wcale nie musiał śpiewać i tak chcę powtórzyć wydarzenia z ostatniego wieczora.. Okej, ta piosenka chyba źle na mnie działa..
- Z dwojga złego? Aż tak tego nie lubisz? – mimo zachodzącego już słońca, który uporczywie wpadał na szyby i uniemożliwiał nam dokładne patrzenie, to jednak dało się zauważyć zawód widniejący na jego twarzy. Pokręciłam głową.
- Put it on my life baby
I'll make you feel right baby
Can’t promise tomorrow
But I promise tonight ** – odpowiedziałam mu kolejnym tekstem piosenki. Zachód słońca lekko mnie zaślepiał i nie widziałam za bardzo jego reakcji. Usłyszałam jednak cichy śmiech, który prawdopodobnie mówił, że nie miał mi tego za złe. Uśmiechnęłam się i odwróciłam do okna, bo słońce uparcie dawało mi po oczach.
- You know what? I can’ t wait for the evening. – usłyszałam, na co zaśmiałam się cicho.
- Dobra, dobra po się za słodko zrobiło.. – spojrzałam na niego, a on na mnie. Jego wzrok mówił wszystko, więc prychnęłam. – Okay, me too. – odpowiedziałam, przewracając oczami.
- No, i tak ma być. – stwierdził uśmiechając się. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, to tuż po przekroczeniu progu ujrzeliśmy Wojtka, który był już w lepszym stanie, choć mówił jeszcze bardzo cicho. Nie wiem czy problemy z gardłem, słuchem czy może głową. Ta, to ostatnie pod każdym względem jest trafnym stwierdzeniem. On codziennie ma coś z głową i będzie już to miał do końca.
- Ty sukinkocie, nie mogłeś odpisać?! Serio was szukałem.. – dopadł do nas. Oho, zaczyna się. To pewnie on był nadawcą wiadomości, po której Lewus tak dziko się uśmiechał.
- Po pierwsze: nie muszę się tobie spowiadać, a po drugie: nie stało się chyba nic wielkiego. Przynajmniej szybciej otrzeźwiałeś, szukając nas... – pokręcił głową.
- Buhahaha, ale się uśmiałem! – powiedział sarkastycznie, olewając Lewandowskiego. – Wikusiu moja kochana. Jego to nie ostrzegam, bo z debilem kłócić się nie będę. Ale ty się nie zdziw, bo w pokoju masz watahę niewyżytych idiotów. Taka mieszanka orangutanów z pacynkami, wiesz.. – zaśmiał się cicho, co i mi się udzieliło.
- Dziękuję za ostrzeżenie. Okej, chodźmy zmierzyć się z tymi.. – nie dokończyłam.
- Nono. Nie wyrażajmy się już. – przerwał mi Wojtek i poszliśmy w kierunku 313. W windzie chłopacy z powrotem zaczęli konwersacje. Ci to też bez siebie to nie mogą.. Kiedy weszliśmy do pokoju, mnie zamurowało. Kuba wylegiwał się na łóżku, oczywiście po mojej stronie, Piszczu siedział wyluzowany obok niego, Przemek leżał na dywanie z Vanessą na sobie, Mario półleżał na fotelu, z Marco na kolanach, a Wasyl stał przy mojej komodzie, przy otwartej szafce z moją bielizną. Wszystko z tym ostatnim byłoby w porządku, gdyby nie to, że zakładał właśnie na siebie mój granatowy stanik, który kupiłam sobie przed wyjazdem tutaj. Tak, Van miała rację. Przydał się! Specjalnie do tego, żeby Wasilewski mocował się z zapięciem, próbując się dopiąć. Szczegół, że ten ma bary na dwa metry wzdłuż i wszerz.. Lewandowski śmiał się w kącie, prawdopodobnie z widoku stopera reprezentacji.
- Serio? Weź, bo mi go porozciągasz, debilu. – podeszłam do niego i zwinnym ruchem zdjęłam z niego stanik, wsadzając go do szuflady, którą zamknęłam z wielkim hukiem.
- Ale naprawdę mi się spodobał! Tak sobie pomyślałem, że może od czasu do czasu byś mi go pożyczyła, co? – spojrzał na mnie, a ja nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać.
- A ja tak sobie pomyślałam i stwierdziłam, że naprawdę odpieprza ci już totalnie. – odparłam, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu. No debil. Istny przykład polskiego debilizmu! Wśród nas rozległ się głośny dzwonek telefonu. Po stwierdzeniu, który nie nadawało się na powtórzenie, okazało się, że telefon był nikogo innego, jak pana Szczęsnego.
- Ej, cicho, bo patrol. – powiedział i odebrał. – O cześć mamo! Nie, nic mi nie jest. Mówię tak cicho, bo.. bo jestem w kościele. – już niczego innego nie mógł wymyślić, tylko, że jest o godzinie 20.00 w środku tygodnia w kościele. Brawo, Szczęsny! – A bo ja jestem na tych.. gorzkich żalach.. no rozmawiam, bo jestem w tej kapliczce obok. Tak, sam siedzę. Ogólnie mało jest ludzi. No bo zrozumiałem, że powinienem gorzko żałować swoich haniebnych czynów.
- Ej, to ja będę robił tło.. – rzucił cicho Wasilewski. – Madonno, Czarna Madonno, jak dobrze twym dzieckiem być.. – śpiewał ze splecionymi dłońmi, umieszczonymi przy mostku. Taka typowa poza tak zwanych moherowych berecików. Śpiewając to, minę miał tak poważną, że ledwo powstrzymywaliśmy śmiech. Wojtek pokazał ruchem ręki, żeby ktoś go uciszył. A że byłam najbliżej niego, to walnęłam go z całej siły w głowę, tak, że aż mnie ręka zabolała. Wasilewski syknął i przerywając swoje kościelne arie, złapał się za głowę.
- Tak, tak mamo. Przepraszam, ale ksiądz z tacą idzie. No, buziaki. – zakończył rozmowę Wojtek i od razu po tym, jak nacisnął czerwoną słuchawkę wszyscy wybuchnęli śmiechem. Nawet zaraziło to dwóch Niemców, którzy nie bardzo wiedzieli o co chodzi.
- Nie no, gratuluję Szczęsny! Nie ma to jak rozmawiać w kościele na gorzkich żalach, o godz. 20.00 w czwartek. – odezwał się kpiącym tonem Lewandowski.
Give me everything tonight
For all we know we might not get tomorrow
Let's do it tonight * - śpiewał już na cały głos, kiwając głową.
- Pięknie śpiewasz. – stwierdziłam z uśmiechem. – A poza tym to coś sugerujesz? – uniosłam brew. On tylko wyszczerzył się.
- No chyba lepiej, żebym śpiewał ci to, niż powiedział coś w stylu: ej, chodź się bzykać, nie? – spytał rozbawiony. Ta jego bezpośredniość czasem mnie przeraża..
- Z dwojga złego lepsze i to. – wzruszyłam ramionami, nie mogąc ukryć uśmiechu. Słodziak mi się trawił nie ma co! Wcale nie musiał śpiewać i tak chcę powtórzyć wydarzenia z ostatniego wieczora.. Okej, ta piosenka chyba źle na mnie działa..
- Z dwojga złego? Aż tak tego nie lubisz? – mimo zachodzącego już słońca, który uporczywie wpadał na szyby i uniemożliwiał nam dokładne patrzenie, to jednak dało się zauważyć zawód widniejący na jego twarzy. Pokręciłam głową.
- Put it on my life baby
I'll make you feel right baby
Can’t promise tomorrow
But I promise tonight ** – odpowiedziałam mu kolejnym tekstem piosenki. Zachód słońca lekko mnie zaślepiał i nie widziałam za bardzo jego reakcji. Usłyszałam jednak cichy śmiech, który prawdopodobnie mówił, że nie miał mi tego za złe. Uśmiechnęłam się i odwróciłam do okna, bo słońce uparcie dawało mi po oczach.
- You know what? I can’ t wait for the evening. – usłyszałam, na co zaśmiałam się cicho.
- Dobra, dobra po się za słodko zrobiło.. – spojrzałam na niego, a on na mnie. Jego wzrok mówił wszystko, więc prychnęłam. – Okay, me too. – odpowiedziałam, przewracając oczami.
- No, i tak ma być. – stwierdził uśmiechając się. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, to tuż po przekroczeniu progu ujrzeliśmy Wojtka, który był już w lepszym stanie, choć mówił jeszcze bardzo cicho. Nie wiem czy problemy z gardłem, słuchem czy może głową. Ta, to ostatnie pod każdym względem jest trafnym stwierdzeniem. On codziennie ma coś z głową i będzie już to miał do końca.
- Ty sukinkocie, nie mogłeś odpisać?! Serio was szukałem.. – dopadł do nas. Oho, zaczyna się. To pewnie on był nadawcą wiadomości, po której Lewus tak dziko się uśmiechał.
- Po pierwsze: nie muszę się tobie spowiadać, a po drugie: nie stało się chyba nic wielkiego. Przynajmniej szybciej otrzeźwiałeś, szukając nas... – pokręcił głową.
- Buhahaha, ale się uśmiałem! – powiedział sarkastycznie, olewając Lewandowskiego. – Wikusiu moja kochana. Jego to nie ostrzegam, bo z debilem kłócić się nie będę. Ale ty się nie zdziw, bo w pokoju masz watahę niewyżytych idiotów. Taka mieszanka orangutanów z pacynkami, wiesz.. – zaśmiał się cicho, co i mi się udzieliło.
- Dziękuję za ostrzeżenie. Okej, chodźmy zmierzyć się z tymi.. – nie dokończyłam.
- Nono. Nie wyrażajmy się już. – przerwał mi Wojtek i poszliśmy w kierunku 313. W windzie chłopacy z powrotem zaczęli konwersacje. Ci to też bez siebie to nie mogą.. Kiedy weszliśmy do pokoju, mnie zamurowało. Kuba wylegiwał się na łóżku, oczywiście po mojej stronie, Piszczu siedział wyluzowany obok niego, Przemek leżał na dywanie z Vanessą na sobie, Mario półleżał na fotelu, z Marco na kolanach, a Wasyl stał przy mojej komodzie, przy otwartej szafce z moją bielizną. Wszystko z tym ostatnim byłoby w porządku, gdyby nie to, że zakładał właśnie na siebie mój granatowy stanik, który kupiłam sobie przed wyjazdem tutaj. Tak, Van miała rację. Przydał się! Specjalnie do tego, żeby Wasilewski mocował się z zapięciem, próbując się dopiąć. Szczegół, że ten ma bary na dwa metry wzdłuż i wszerz.. Lewandowski śmiał się w kącie, prawdopodobnie z widoku stopera reprezentacji.
- Serio? Weź, bo mi go porozciągasz, debilu. – podeszłam do niego i zwinnym ruchem zdjęłam z niego stanik, wsadzając go do szuflady, którą zamknęłam z wielkim hukiem.
- Ale naprawdę mi się spodobał! Tak sobie pomyślałem, że może od czasu do czasu byś mi go pożyczyła, co? – spojrzał na mnie, a ja nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać.
- A ja tak sobie pomyślałam i stwierdziłam, że naprawdę odpieprza ci już totalnie. – odparłam, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu. No debil. Istny przykład polskiego debilizmu! Wśród nas rozległ się głośny dzwonek telefonu. Po stwierdzeniu, który nie nadawało się na powtórzenie, okazało się, że telefon był nikogo innego, jak pana Szczęsnego.
- Ej, cicho, bo patrol. – powiedział i odebrał. – O cześć mamo! Nie, nic mi nie jest. Mówię tak cicho, bo.. bo jestem w kościele. – już niczego innego nie mógł wymyślić, tylko, że jest o godzinie 20.00 w środku tygodnia w kościele. Brawo, Szczęsny! – A bo ja jestem na tych.. gorzkich żalach.. no rozmawiam, bo jestem w tej kapliczce obok. Tak, sam siedzę. Ogólnie mało jest ludzi. No bo zrozumiałem, że powinienem gorzko żałować swoich haniebnych czynów.
- Ej, to ja będę robił tło.. – rzucił cicho Wasilewski. – Madonno, Czarna Madonno, jak dobrze twym dzieckiem być.. – śpiewał ze splecionymi dłońmi, umieszczonymi przy mostku. Taka typowa poza tak zwanych moherowych berecików. Śpiewając to, minę miał tak poważną, że ledwo powstrzymywaliśmy śmiech. Wojtek pokazał ruchem ręki, żeby ktoś go uciszył. A że byłam najbliżej niego, to walnęłam go z całej siły w głowę, tak, że aż mnie ręka zabolała. Wasilewski syknął i przerywając swoje kościelne arie, złapał się za głowę.
- Tak, tak mamo. Przepraszam, ale ksiądz z tacą idzie. No, buziaki. – zakończył rozmowę Wojtek i od razu po tym, jak nacisnął czerwoną słuchawkę wszyscy wybuchnęli śmiechem. Nawet zaraziło to dwóch Niemców, którzy nie bardzo wiedzieli o co chodzi.
- Nie no, gratuluję Szczęsny! Nie ma to jak rozmawiać w kościele na gorzkich żalach, o godz. 20.00 w czwartek. – odezwał się kpiącym tonem Lewandowski.
- Oj tam, ważne, że połknęła. Na moje szczęście nie jest przykładną katoliczką. – uśmiechnął się i usiadł na łóżku, wciskając się między Piszczka i Błaszczykowskiego. Właśnie, ten ostatni coś mi nie pasował..
- Kubulek, serce.. Co tak cicho dzisiaj? – spytałam, udając lekkie zaniepokojenie.
- Dzisiaj jestem nie do życia dzisiaj, kotek.. – westchnął. Cisnęło mi się stwierdzenie, że trzeba było tyle nie pić, ale jak już sobie słodzimy, to słodzimy.
- Dobra, idziemy już, bo nasze gołąbki chcą pewnie zostać same.. – mądra Bielecka! Posłałam jej pełne wdzięczności spojrzenie, na które odpowiedziała uśmiechem i buziakiem w powietrzu. Po kilku minutach (przedłużało się wielkie pożegnanie, bo trudno było im pójść aż do pokoju obok. Boże, nie spotkamy się przez 12 godzin! Straszne, nie?) z Lewym mogliśmy już odetchnąć. Zdjęłam buty i położyłam się obok Roberta na łóżku. Ten podpierając na ramieniu patrzył się na mnie.
- To co z tym givaniem sobie? – spytał, poruszając zawadiacko brwiami. Pokręciłam oczami i zaśmiałam się cicho.
- Przecież po 20.00 dopiero.. – odpowiedziałam, spoglądając na zegarek.
- A to masz ustaloną godzinę? – uśmiechnął się. – Bo nie wiem, czy jestem w stanie aż tyle czekać.. – mruknął, całują mnie ramię. Prychnęłam.
- A czy kiedykolwiek mogłeś się na coś doczekać? – uniosłam brew. On uśmiechnął się delikatnie, ukazując swoje dołeczki w policzkach.
- Jeśli chodzi o coś związanego z tobą, to nie. – odparł z uśmiechem i w momencie znalazł się nade mną. Wzięłam jego twarz w dłonie, błądząc kciukami po wgłębieniach, które powstawały na skutek uśmiechania się mojego ukochanego.
- Kocham cię, głuptasie. – powiedziałam, chyba pierwszy raz tak wprost swoje uczucia w stosunku do niego. W odpowiedzi dostałam wyjątkowego buziaka, który zapoczątkował to, co planowaliśmy wcześniej.
- Kubulek, serce.. Co tak cicho dzisiaj? – spytałam, udając lekkie zaniepokojenie.
- Dzisiaj jestem nie do życia dzisiaj, kotek.. – westchnął. Cisnęło mi się stwierdzenie, że trzeba było tyle nie pić, ale jak już sobie słodzimy, to słodzimy.
- Dobra, idziemy już, bo nasze gołąbki chcą pewnie zostać same.. – mądra Bielecka! Posłałam jej pełne wdzięczności spojrzenie, na które odpowiedziała uśmiechem i buziakiem w powietrzu. Po kilku minutach (przedłużało się wielkie pożegnanie, bo trudno było im pójść aż do pokoju obok. Boże, nie spotkamy się przez 12 godzin! Straszne, nie?) z Lewym mogliśmy już odetchnąć. Zdjęłam buty i położyłam się obok Roberta na łóżku. Ten podpierając na ramieniu patrzył się na mnie.
- To co z tym givaniem sobie? – spytał, poruszając zawadiacko brwiami. Pokręciłam oczami i zaśmiałam się cicho.
- Przecież po 20.00 dopiero.. – odpowiedziałam, spoglądając na zegarek.
- A to masz ustaloną godzinę? – uśmiechnął się. – Bo nie wiem, czy jestem w stanie aż tyle czekać.. – mruknął, całują mnie ramię. Prychnęłam.
- A czy kiedykolwiek mogłeś się na coś doczekać? – uniosłam brew. On uśmiechnął się delikatnie, ukazując swoje dołeczki w policzkach.
- Jeśli chodzi o coś związanego z tobą, to nie. – odparł z uśmiechem i w momencie znalazł się nade mną. Wzięłam jego twarz w dłonie, błądząc kciukami po wgłębieniach, które powstawały na skutek uśmiechania się mojego ukochanego.
- Kocham cię, głuptasie. – powiedziałam, chyba pierwszy raz tak wprost swoje uczucia w stosunku do niego. W odpowiedzi dostałam wyjątkowego buziaka, który zapoczątkował to, co planowaliśmy wcześniej.
* Tej nocy będę cię kochał,
Daj mi wszystko tej nocy
Bo jak wszyscy wiemy możemy nie doczekać jutra
Zróbmy to tej nocy
** Zdaj się na moje życie, kochanie
Sprawię że poczujesz się wspaniale, kochanie
Jutra nie mogę ci obiecać
Ale dziś obiecuję.
Daj mi wszystko tej nocy
Bo jak wszyscy wiemy możemy nie doczekać jutra
Zróbmy to tej nocy
** Zdaj się na moje życie, kochanie
Sprawię że poczujesz się wspaniale, kochanie
Jutra nie mogę ci obiecać
Ale dziś obiecuję.
Witajcie w dobrze zapowiadający się dla mnie piątek! No i jak zawsze tradycyjnie przeprosiny: z rozdziałem wyrabiam się przepisowo, ale jego zawartość jest okropna. Wybaczcie za to coś, czym Was uraczyłam.. Ostatnie tygodnie były dla mnie naprawdę ciężkie, uśmiechałam się tylko kiedy byłam ze znajomymi, a potem w domu.. Traciłam wiarę w siebie i swoje możliwości. Odnosiłam, a tak naprawdę wciąż odnoszę wrażenie, że nic mi nie wychodzi i nie osiągnę tego, co chcę.. Ale już wczoraj przywitała wszystkich "stara" Wiktoria - ta uśmiechnięta bez powodu, gadająca na prawo i lewo o ukochanej Borussii i Lewandowskim. Wszystkim działałam już na nerwy z tymi opowiadaniami i mimo, że się wkurzałam, że nikt mnie nie słucha, to jednak wgłębi siebie cieszyłam się jak głupia, że znów jestem tak jakby sobą. Tylko boję się, że kiedy wrócę do szkoły i zacznę przejmować się ocenami końcowymi i tym wszystkim, to wszystko to powróci.. Ale na razie cieszę się każdą chwilą i znów zarażam tym wszystkich! Przepraszam, że Was tak przynudzam, ale komuś musiałam się pochwalić, a że jestem z Wami blisko, a raczej staram się być, no to wiecie :* Obiecałam sobie, że pokażę Wam taką składankę z wycieczki z Berlina, składającej się z kilku zdjęć..Ale jestem za leniwa i nie chce mi się ich teraz obrabiać i zgrywać na laptop. Tak, okrutna ja. No i znów przepraszam za zaległości u Was, które postaram się nadrobić! Ale bronię się tym, co wyżej napisałam. Postaram się w weekend wszystko skomentować i przeczytać. Dziękuję za liczne odwiedziny i komentarze, kocham! ♥