piątek, 31 maja 2013

Rozdział 26.

- Chciałabym cię przeprosić. – po wypowiedzeniu tych słów odetchnęłam głęboko w duchu, choć początkowo te słowa do mnie nie docierały. Nic nie jest w stanie opisać ulgi, której przed chwilą doznałam. Bałam się, że będzie jak w jakiś durnych serialach i ona tylko udaje przed rodziną, że mnie lubi, a teraz będzie się znęcać nade mną psychicznie.. – Zrozumiałam, że bezpodstawnie i źle cię oceniłam. Jesteś bardzo dobrą i miłą dziewczyną. Znaczy tak mi się wydaje, kiedy spojrzałam na ciebie bardziej..hm, obiektywnie. – wyjaśniła i uśmiechnęła się delikatnie. - Nie liczy się to, że jesteś cztery lata młodsza od mojego syna. Faktycznie jesteś dojrzała psychicznie. Przez ten czas, kiedy byłaś z Milenką na górze, to rozmawiałam z Robertem tutaj. I wtedy uświadomiłam sobie swój błąd. Mam nadzieję, że stosunki między nami będą dobre, a ty nie będziesz wspominała tego, co było wcześniej. – spojrzała na mnie niepewnie, czekając pewnie na moją reakcje. Myślałam, że będę musiała dłużej czekać na takie wyznanie z jej strony. Ale zostałam mile zaskoczona.
- Naprawdę nic się nie stało, pani Iwono. – odezwałam się, choć z trudem. Tak w sekundę o wszystkim nie zapomnę, ale myślę, że jestem na dobrej drodze. – Rozumiem, że jest pani ciężko przyzwyczaić się do tego, że pani syn jest już dorosły i zaczyna układać sobie życie z inną kobietą, która przejęła pani obowiązki. Cieszę się, że pani to zrozumiała. – uśmiechnęłam się do niej.
- Więc topór wojenny zakopany? – upewniła się i po jej minie wywnioskowałam, że bardzo jej ulżyło.
- Tak, myślę, ze tak. – zaśmiałam się, a pani Iwona przytuliła mnie do siebie. To był raczej impuls, ale trzeba przyznać, że bardzo miły.
- Matko Boska, Robeeerttt!!!!! – krzyknęła Milena, która właśnie weszła do kuchni. Lewy jak oparzony wstał z krzesła, przewracając je przy okazji. Wpadł przestraszony i zdezorientowany do kuchni. – Zobacz, one się przytulają! – dodała już nieco ciszej, ale nadal podekscytowana. Lewandowski fuknął coś do siostry o tym, że są marne szanse, że w przyszłym sezonie zagra, jeśli jego rodzona siostra dąży do tego, żeby ten wydawał na rehabilitacje. Z Iwoną zaśmiałyśmy się cicho i jęknęłyśmy, kiedy Mila z całym impetem walnęła w nas, żeby zrobić zbiorowy ścisk. Robert patrzył na nas z bananem na twarzy, opierając się o futrynę.
- Wiecie co? Nie spodziewałem się, że ten moment nadejdzie tak szybko.. – odezwał się w końcu. Podszedł do nas i pocałował każdą w czoło. – Moje trzy najważniejsze kobiety na świecie.. – szepnął, a mnie to tak poruszyło, że z trudem powstrzymałam krążącą wokół oka łzę.
- Mamuśka.. A co będzie na deser? – oczywiście Mila zmieniła diametralnie czułą atmosferę, w śmiechy i kręcenie głowami.
- Przecież niedawno co skończyłaś jeść drugie danie, a już o deser pytasz, grubasie? No druga Wiktoria! – stęknął jedyny mężczyzna w tym domu.
- Ojejku, zapytać już nie można? – odezwała się z lekkim wyrzutem.
- Dobra, dzieciaki, bo przeczuwam już sprzeczkę. Jeśli mnie puścicie, to będą chyba większe szanse na to, że cokolwiek zjecie. – uśmiechnęła się do nas, a my spełniliśmy jej prośbę. Ona odetchnęła głęboko. – Czułości czułościami, ale takie bezpieczne to one nie są. Jeszcze chwila, a wynosilibyście mnie tu nogami do przodu! – zaśmiała się, wachlując dłonią przed twarzą. Spojrzała na mnie. – Dokończymy pracę? Bo ktoś nam tutaj przerwał.. – jej wzrok padł na Milenę, która uśmiechała się, zgrywając niewiniątko.
- Jasne, jasne. – odpowiedziałam i puściłam oczko do Roberta. On posłał mi buziaka w powietrzu i podszczypując Milenę wyszedł z nią z kuchni. My z kolei wróciłyśmy do przerwanego zajęcia.
- Wiktoria? Bo ja potrzebuję pewnej rady.. – spojrzała na mnie, nie przerywając mycia naczyń. Czy ja dobrze słyszę? Iwona Lewandowska, ta która niedawno miała do mnie problemy, że jestem za młoda dla jej syna, teraz prosi o radę? Co się na tym świecie dzieje.. – Nie mam z kim porozmawiać za bardzo, a nie chcę na razie mieszać w to nikogo z rodziny.. – ciągnęła. Aha, czyli nie ma zamiaru wpuścić mnie do swojej rodziny? Wszystko ładnie, pięknie, ale Kochańska do jej rodziny nie wejdzie, tak? Dobra, nie dramatyzuj kobieto. Jednak zobaczyła moją wcześniejszą minę. – Znaczy nie zrozum mnie źle, nie chodzi o to, że nie będziesz moją rodziną, ale wiesz.. chodzi mi o to, że nie chcę na razie mieszać w to swoich dzieci. Muszę najpierw to przemyśleć i pomyślałam, że może ty mi coś poradzisz.. – spojrzała na mnie. Chyba wypadało coś powiedzieć..
- Jasne, nie wiem czy jestem do końca w stanie pomóc, ale zawsze warto próbować. – uśmiechnęłam się do niej, zachęcając do dalszej opowieści.
- Od pewnego czasu mam problemy ze zdrowiem. – rzuciła. Widząc moją przerażoną lekko minę dodała szybko: - Nie są poważne. – uśmiechnęła się. – Ale jednak są. Ciągła praca w szkole, w hałasie i stresie.. Mam problemy z kręgosłupem i raz to nawet zasłabłam z przemęczenia.. Ale nie mów na razie o tym Robertowi. I Milence też nie. Dobrze?
- Jak sobie pani życzy. Tylko o takich rzeczach oni chyba powinni wiedzieć.. – nasunęłam. Nie chciałabym żeby moja mama ukrywała przede mną coś takiego. Zasłabnięcie to niby nic, ale jednak samo z siebie nie wyniknęło.
- Tak wiem. Ale to w swoim czasie. – uśmiechnęła się lekko. – I kiedy byłam u lekarza, to on zaproponował mi wyjazd na Mazury, do sanatorium.. I nie wiem zbytnio co z tym fantem zrobić.. – spojrzała na mnie, oczekując chyba porady. No cóż..
- Myślę, że to świetny pomysł i powinna pani z niego skorzystać! – powiedziałam żywo. – Odpocznie pani nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Teraz jest to pani chyba potrzebne, nie uważa pani? – spojrzałam na nią.
- Chyba masz rację.. Ale nie chcę zostawiać wszystkiego tutaj.. Martwię się o Milenę, bo ona zostałaby sama.. Bo o Roberta chyba nie muszę. – uśmiechnęła się do mnie.
- Nie, oczywiście, ze nie. – na mojej twarzy zagościł uśmiech. – Ale myślę, że o Milę również pani nie powinna. W razie czego weźmiemy ją do siebie, ona też jest przecież dorosła. Załapałam z nią kontakt, więc nie miałybyśmy chyba problemu z tym. – widziałam zawahanie na twarzy matki mojego lubego. Uspokoiłam ją lekko, ale jednak cały czas coś ją tu zatrzymywało..
- No nie wiem.. Dziękuję bardzo, za to, że chcesz mi pomóc. To bardzo miłe, ale jednak cały czas nie jestem pewna.. – można było ujrzeć na jej zmęczonej już lekko twarzy zakłopotanie i wyrazy zadumy.
- Mówię szczerze. Nie to, że panią wyganiam, czy coś. Mówię tak, jakbym poradziła swojej mamie. Myślę, że odpoczynek dobrze pani zrobi. A jeśli Robert i Milena są jedynym problemem, to nie ma się o co pani martwić. Oni są już dorośli, umieją się sobą zająć. I jeżeli to pani pomoże, to mogę obiecać, że szczególnie się nimi zajmę. Dopilnuję, żeby jedli, żeby się wysypiali i nie robili głupstw. – uśmiechnęłam się do niej.
- Wiesz co, chyba coraz bardziej przekonuję się do tego wyjazdu. Masz rację, teraz są wakacje, nie muszę martwić się o pracę. Do tego mam już dorosłe dzieci i te dwa tygodnie nic nie zmienią w ich życiu. – uśmiechnęła się. – Dziękuję ci bardzo. – dodała, kiedy wycierałam ostatni talerz.
- Nie ma pani za co. – posłałam jej uśmiech. – Kiedy powie pani Mili i Robertowi?
- Za chwilę. – odparła i spojrzała na mnie. – Naprawdę jesteś taka, jaką przedstawił mi cię Robert. Cieszę się, że w końcu znalazł sobie rozważną dziewczynę. – oho, wiedziałam, że Lewy maczał w tym palce. Ale muszę powiedzieć, że bardzo cieszyłam się, że jego mama mnie zaakceptowała. – Wiesz co kochana? Możesz już pójść tam do nich, ja szybciutko przygotuję deser i do was dołączę.
- Okej, na pewno nie będzie potrzebowała pani pomocy? – upewniłam się. Za żadne skarby nie chciałam dopuścić do pogorszenia naszych stosunków, więc dążyłam do tego, co przed chwilą się rozpoczęło, czyli relacja przyszła synowa – przyszła teściowa.
- Nie, dziękuję ci już bardzo. – obdarzyła mnie uśmiechem i zaczęła krzątać się po kuchni. Ja odwróciłam się i poszłam do salonu, gdzie ujrzałam rozwalonych na sobie Milę i Bobcia. Ich widok bardzo mnie rozbawił i jeszcze bardziej ocieplił w środku. Mieli zwykłe, słodkie sprzeczki, jakie mają rodzeństwa w każdej normalniej rodzinie. To było takie naturalne. Kłócili się, ale równocześnie kochali, nie potrafiąc bez siebie żyć. Podeszłam do nich i mimo ich protestów walnęłam się na nich, jakby mało mieli obciążenia po obiedzie..
- Jezus Maryyja! Ja chyba pójdę do łazienki.. – westchnęła i wstała z kanapy, łapiąc się za brzuch.
- A o deser wypytuje! Potem łazi taka po domu i stęka, że jest za gruba.. – Lewandowski westchnął teatralnie, za co oberwał w głowę.
- Ej, Wicia. Aż tak źle ze mną nie jest, nie? – powiedziała, zdejmując ręce z brzucha i oglądając się w odbiciu w szklanej szybie regału.
- Nie no, bywało gorzej.. – wzruszyłam ramionami i mimowolnie uśmiechnęłam się słysząc rechot Roberta. Milena spojrzała na nas z wyrzutem i tupiąc nogą, odwróciła się i poszła na górę. Ułożyłam się obok Lewego, żeby widzieć jego twarz.
- Widzisz? Mówiłem ci, że wszystko się ułoży.. – z uśmiechem dotknął mój nos.
- Ale przyznaj, że też nie spodziewałeś się, że nadejdzie to tak szybko.. – rzuciłam z podniesioną brwią.
- No szczerze mówiąc, rezultatów po swojej gadce to spodziewałem się za jakiś tydzień, lub dwa. Ale widzisz jak musiałem cię wychwalać, że efekty były już po 10 minutach! – uśmiechnął się do mnie, a ja przewróciłam oczami.
- Buhahaha, no śmieszny jesteś niczym w reklamie opla. – bąknęłam, starając opanować uśmiech, który mimowolnie zagościł po minie mojego ukochanego, który zaśmiał się ironicznie.
- Jestem piłkarzem, nie aktorem. To świadczy o tym, że gram fair na boisku. – rzucił na swoją obronę.
- Tak? A odnosiłam inne wrażenie.. – zmarszczyłam brwi, obrywając za to wszystko delikatnym klepnięciem w głowę.
- Serio było aż tak źle?
- Nie, żartowałam sobie. Leonardo DiCaprio to z ciebie nie będzie, ale swoim aktorskim poziomem rozwaliłeś niejednego z aktorów Trudnych Spraw. Więc sukces, kochany, sukces! – pozwoliłam sobie na kolejny żart o jego osobie. Chyba przegięłam, bo ukochany odwrócił się do mnie plecami, nic nie mówiąc. Eh, co ja teraz zrobię? - Ej no Robert, podobno jesteś takim mistrzem żartu.. – zaczęłam, pukając go w plecy. Nic, cisza. – Przecież nie chciałam, to było tak na rozluźnienie atmosfery..
- To sobie rozluźniaj atmosferę inaczej niż moim kosztem, co? – fuknął, odwracając się do mnie. Moje usta drgały, a potem ułożyły się w uśmiechu. Lewy popatrzył na mnie i zaraz po tym obaj wybuchnęliśmy śmiechem. – Ej, ale mówię serio. Nie lubię jak mnie gasisz!
- A ty pożar j.. – nie dokończyłam, bo zostałam zmrożona wzrokiem. – No dobrze, dobrze.
- Ale obiecujesz? – w odpowiedzi kiwnęłam głową i pocałowałam go delikatnie, obejmując jego szyję.
- Nie chcę wam gołąbki przeszkadzać, ale już chyba wystarczająco stoję tutaj.. – odezwała się Milena z uśmiechem opierająca się o framugę drzwi. Najpierw zdezorientowanie się na nią spojrzeliśmy, ale potem wybuchliśmy śmiechem.
- Serio stałaś tutaj, bo nie chciałaś nam przeszkadzać? – kiedy potwierdziła to ruchem głowy, razem z Robertem zrobiliśmy podwójnego facepalma. Przyleciała do nas i położyła obok, a raczej na nas.
- Wiecie co? Chyba więcej męczymy się niż odpoczywamy.. – mruknął Robert.
- No więc właśnie, powinieneś pójść na podłogę.. – odpowiedziała Milena, pokazując mu błyszczące aż, brązowe panele, na którym widniał puszysty dywan, w podobnym odcieniu.
- Dobra, jak sobie chcecie. Żeby Robert Lewandowski leżał na podłodze w swoim własnym domu! – mimo swojego rozżalenia uśmiechnął się delikatnie. Zadowolone z Mileną położyłyśmy się na kanapie, ja po jednej stronie, ona po drugiej. Robert już układał się na dywanie, ale wrócił do mnie i chamsko wyrwał mi poduszkę z pod głowy.
- Ej!! – krzyknęłam oburzona.
- Ciesz się, ze leżysz sobie tutaj na MOJEJ wygodnej kanapie. – stwierdził, a ja zarzuciłam mu takiego focha, że aż głowa mała. Pewnie bym mu zarzuciła ripostą, ale coś mu chyba obiecałam.. Chociaż nie było mowy o odzywkach, tylko o żartach.. Robertowi zawibrował telefon. Wyciągnął go i po przeczytaniu czegoś, co miało miejsce na ekranie uśmiechnął się szeroko. Ale my z Mileną szłyśmy w zaparte i nawet nie myślałyśmy o uśmiechu. Ona gniewała się o to co było wcześniej, a ja o brutalne wyrwanie mi poduszki z pod głowy, co oznaczało mocne uderzenie w rant kanapy. Właśnie weszła do nas pani Iwona z świeżo upieczonym ciastem.
- Co taki pogrzebowe miny? Bobek, znowu im naubliżałeś! – zarzuciła mu Iwona.
- Czemu zawsze jest na mnie?! – obruszył się, odkładając telefon na ławę.
- Bo to ty zawsze musisz komuś robić na złość!
- Dokładnie, ma pani świętą rację! – przytaknęłam jej, a ona kładąc ówcześnie ciasto na stół, złapała się pod biodra. Z politowaniem spojrzała na Roberta, a ja wytknęłam mu język tak, żeby jego rodzicielka tego nie zauważyła.
- Głupia małpa! – wyzwał mnie. Poczułam się jakbym była w podstawówce i wyzywała się ze swoim kolegą, który pociągnął mnie za warkoczyk.
- O, słyszy pani? Ja już nie mam siły na te wyzwiska! – skarżyłam się. Lewy aż się podniósł z miejsca.
- Ja też już nie mam siły! Bardzo nieładnie się zachowujesz, Robert. Nie dostajesz deseru! – zdecydowała, ale widziałam, że pod nosem lekko się uśmiecha.
- Ale mamo! Wszystko tylko nie deser! – mówił zdruzgotany, błagając na kolanach o chociaż mały kawałek pysznie wyglądającego ciasta. Teraz to już żadna z nas nie mogła powstrzymać śmiechu.

       W ostateczności nasz teatrzyk zakończył się tym, że Robert musiał pocałować w rękę i mnie i Milenę, w ramach przeprosin za wyrządzone szkody. Początkowo odmówił wykonania nakazu nadanego przez swoją mamę, ale jak sędzia Iwona wydała wyrok, nie wolno mu się przeciwstawić. Ogólnie cały czas dominowałyśmy i naśmiewałyśmy się z Lewego, który nie pozostawał nam dłużny. Kiedy wychodziłam brzuch bolał mnie nie tylko z objedzenia, ale i ze śmiechu. Bardzo dobrze i ciepło kojarzył mi się ten dom. Może wchodząc do niego tego nie odczuwałam, ale teraz jestem pewna, że będę chciała od niego wrócić. Pani Iwona powiedziała dzieciom o sanatorium i o stanie swojego zdrowia. Początkowo zmartwili się, ale zaraz potem przeszło im to w zapomnienie i zaświeciły im się oczy. Oczywiście mieli wizję, żeby pod nieobecność mamy skorzystać z wolnego domu i zrobić Project X by Lewandowscy, ale kiedy pani Iwona załapała co to znaczy, to od razu wybiła im to z głowy. Ale ja jednak swoje wiem i mimo, że zapewniałam, że zaopiekuję się nimi i domem (i oczywiście, że będę zapobiegać grubym melanżom), to i tak byłam pewna, że bez imprezy się nie obejdzie. Kiedy mijaliśmy pierwsze skrzyżowanie w radiu leciała piosenka, którą doskonale znaliśmy, chociażby z imprez. Robert od razu się uśmiechnął, z pewnością kojarząc sobie z czymś tekst. 
- Tonight I will love, love you to night
Give me everything tonight
For all we know we might not get tomorrow
Let's do it tonight *
- śpiewał już na cały głos, kiwając głową.
- Pięknie śpiewasz. – stwierdziłam z uśmiechem. – A poza tym to coś sugerujesz? – uniosłam brew. On tylko wyszczerzył się.
- No chyba lepiej, żebym śpiewał ci to, niż powiedział coś w stylu: ej, chodź się bzykać, nie? – spytał rozbawiony. Ta jego bezpośredniość czasem mnie przeraża..
- Z dwojga złego lepsze i to. – wzruszyłam ramionami, nie mogąc ukryć uśmiechu. Słodziak mi się trawił nie ma co! Wcale nie musiał śpiewać i tak chcę powtórzyć wydarzenia z ostatniego wieczora.. Okej, ta piosenka chyba źle na mnie działa..
- Z dwojga złego? Aż tak tego nie lubisz? – mimo zachodzącego już słońca, który uporczywie wpadał na szyby i uniemożliwiał nam dokładne patrzenie, to jednak dało się zauważyć zawód widniejący na jego twarzy. Pokręciłam głową.
- Put it on my life baby
I'll make you feel right baby
Can’t promise tomorrow
But I promise tonight **
– odpowiedziałam mu kolejnym tekstem piosenki. Zachód słońca lekko mnie zaślepiał i nie widziałam za bardzo jego reakcji. Usłyszałam jednak cichy śmiech, który prawdopodobnie mówił, że nie miał mi tego za złe. Uśmiechnęłam się i odwróciłam do okna, bo słońce uparcie dawało mi po oczach.
- You know what? I can’ t wait for the evening. – usłyszałam, na co zaśmiałam się cicho.
- Dobra, dobra po się za słodko zrobiło.. – spojrzałam na niego, a on na mnie. Jego wzrok mówił wszystko, więc prychnęłam. – Okay, me too. – odpowiedziałam, przewracając oczami.
- No, i tak ma być. – stwierdził uśmiechając się. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, to tuż po przekroczeniu progu ujrzeliśmy Wojtka, który był już w lepszym stanie, choć mówił jeszcze bardzo cicho. Nie wiem czy problemy z gardłem, słuchem czy może głową. Ta, to ostatnie pod każdym względem jest trafnym stwierdzeniem. On codziennie ma coś z głową i będzie już to miał do końca.
- Ty sukinkocie, nie mogłeś odpisać?! Serio was szukałem.. – dopadł do nas. Oho, zaczyna się. To pewnie on był nadawcą wiadomości, po której Lewus tak dziko się uśmiechał.
- Po pierwsze: nie muszę się tobie spowiadać, a po drugie: nie stało się chyba nic wielkiego. Przynajmniej szybciej otrzeźwiałeś, szukając nas... – pokręcił głową.
- Buhahaha, ale się uśmiałem! – powiedział sarkastycznie, olewając Lewandowskiego. – Wikusiu moja kochana. Jego to nie ostrzegam, bo z debilem kłócić się nie będę. Ale ty się nie zdziw, bo w pokoju masz watahę niewyżytych idiotów. Taka mieszanka orangutanów z pacynkami, wiesz.. – zaśmiał się cicho, co i mi się udzieliło.
- Dziękuję za ostrzeżenie. Okej, chodźmy zmierzyć się z tymi.. – nie dokończyłam.
- Nono. Nie wyrażajmy się już. – przerwał mi Wojtek i poszliśmy w kierunku 313. W windzie chłopacy z powrotem zaczęli konwersacje. Ci to też bez siebie to nie mogą.. Kiedy weszliśmy do pokoju, mnie zamurowało. Kuba wylegiwał się na łóżku, oczywiście po mojej stronie, Piszczu siedział wyluzowany obok niego, Przemek leżał na dywanie z Vanessą na sobie, Mario półleżał na fotelu, z Marco na kolanach, a Wasyl stał przy mojej komodzie, przy otwartej szafce z moją bielizną. Wszystko z tym ostatnim byłoby w porządku, gdyby nie to, że zakładał właśnie na siebie mój granatowy stanik, który kupiłam sobie przed wyjazdem tutaj. Tak, Van miała rację. Przydał się! Specjalnie do tego, żeby Wasilewski mocował się z zapięciem, próbując się dopiąć. Szczegół, że ten ma bary na dwa metry wzdłuż i wszerz.. Lewandowski śmiał się w kącie, prawdopodobnie z widoku stopera reprezentacji.
- Serio? Weź, bo mi go porozciągasz, debilu. – podeszłam do niego i zwinnym ruchem zdjęłam z niego stanik, wsadzając go do szuflady, którą zamknęłam z wielkim hukiem.
- Ale naprawdę mi się spodobał! Tak sobie pomyślałem, że może od czasu do czasu byś mi go pożyczyła, co? – spojrzał na mnie, a ja nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać.
- A ja tak sobie pomyślałam i stwierdziłam, że naprawdę odpieprza ci już totalnie. – odparłam, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu. No debil. Istny przykład polskiego debilizmu! Wśród nas rozległ się głośny dzwonek telefonu. Po stwierdzeniu, który nie nadawało się na powtórzenie, okazało się, że telefon był nikogo innego, jak pana Szczęsnego.
- Ej, cicho, bo patrol. – powiedział i odebrał. – O cześć mamo! Nie, nic mi nie jest. Mówię tak cicho, bo.. bo jestem w kościele. – już niczego innego nie mógł wymyślić, tylko, że jest o godzinie 20.00 w środku tygodnia w kościele. Brawo, Szczęsny! – A bo ja jestem na tych.. gorzkich żalach.. no rozmawiam, bo jestem w tej kapliczce obok. Tak, sam siedzę. Ogólnie mało jest ludzi. No bo zrozumiałem, że powinienem gorzko żałować swoich haniebnych czynów.
- Ej, to ja będę robił tło.. – rzucił cicho Wasilewski. – Madonno, Czarna Madonno, jak dobrze twym dzieckiem być.. – śpiewał ze splecionymi dłońmi, umieszczonymi przy mostku. Taka typowa poza tak zwanych moherowych berecików. Śpiewając to, minę miał tak poważną, że ledwo powstrzymywaliśmy śmiech. Wojtek pokazał ruchem ręki, żeby ktoś go uciszył. A że byłam najbliżej niego, to walnęłam go z całej siły w głowę, tak, że aż mnie ręka zabolała. Wasilewski syknął i przerywając swoje kościelne arie, złapał się za głowę.
- Tak, tak mamo. Przepraszam, ale ksiądz z tacą idzie. No, buziaki. – zakończył rozmowę Wojtek i od razu po tym, jak nacisnął czerwoną słuchawkę wszyscy wybuchnęli śmiechem. Nawet zaraziło to dwóch Niemców, którzy nie bardzo wiedzieli o co chodzi.
- Nie no, gratuluję Szczęsny! Nie ma to jak rozmawiać w kościele na gorzkich żalach, o godz. 20.00 w czwartek. – odezwał się kpiącym tonem Lewandowski. 
- Oj tam, ważne, że połknęła. Na moje szczęście nie jest przykładną katoliczką. – uśmiechnął się i usiadł na łóżku, wciskając się między Piszczka i Błaszczykowskiego. Właśnie, ten ostatni coś mi nie pasował..
- Kubulek, serce.. Co tak cicho dzisiaj? – spytałam, udając lekkie zaniepokojenie.
- Dzisiaj jestem nie do życia dzisiaj, kotek.. – westchnął. Cisnęło mi się stwierdzenie, że trzeba było tyle nie pić, ale jak już sobie słodzimy, to słodzimy.
- Dobra, idziemy już, bo nasze gołąbki chcą pewnie zostać same.. – mądra Bielecka! Posłałam jej pełne wdzięczności spojrzenie, na które odpowiedziała uśmiechem i buziakiem w powietrzu. Po kilku minutach (przedłużało się wielkie pożegnanie, bo trudno było im pójść aż do pokoju obok. Boże, nie spotkamy się przez 12 godzin! Straszne, nie?) z Lewym mogliśmy już odetchnąć. Zdjęłam buty i położyłam się obok Roberta na łóżku. Ten podpierając na ramieniu patrzył się na mnie.
- To co z tym givaniem sobie? – spytał, poruszając zawadiacko brwiami. Pokręciłam oczami i zaśmiałam się cicho.
- Przecież po 20.00 dopiero.. – odpowiedziałam, spoglądając na zegarek.
- A to masz ustaloną godzinę? – uśmiechnął się. – Bo nie wiem, czy jestem w stanie aż tyle czekać.. – mruknął, całują mnie ramię. Prychnęłam.
- A czy kiedykolwiek mogłeś się na coś doczekać? – uniosłam brew. On uśmiechnął się delikatnie, ukazując swoje dołeczki w policzkach.
- Jeśli chodzi o coś związanego z tobą, to nie. – odparł z uśmiechem i w momencie znalazł się nade mną. Wzięłam jego twarz w dłonie, błądząc kciukami po wgłębieniach, które powstawały na skutek uśmiechania się mojego ukochanego.
- Kocham cię, głuptasie. – powiedziałam, chyba pierwszy raz tak wprost swoje uczucia w stosunku do niego. W odpowiedzi dostałam wyjątkowego buziaka, który zapoczątkował to, co planowaliśmy wcześniej.
* Tej nocy będę cię kochał,
Daj mi wszystko tej nocy
Bo jak wszyscy wiemy możemy nie doczekać jutra
Zróbmy to tej nocy


** Zdaj się na moje życie, kochanie
Sprawię że poczujesz się wspaniale, kochanie
Jutra nie mogę ci obiecać
Ale dziś obiecuję. 

Witajcie w dobrze zapowiadający się dla mnie piątek! No i jak zawsze tradycyjnie przeprosiny: z rozdziałem wyrabiam się przepisowo, ale jego zawartość jest okropna. Wybaczcie za to coś, czym Was uraczyłam.. Ostatnie tygodnie były dla mnie naprawdę ciężkie, uśmiechałam się tylko kiedy byłam ze znajomymi, a potem w domu.. Traciłam wiarę w siebie i swoje możliwości. Odnosiłam, a tak naprawdę wciąż odnoszę wrażenie, że nic mi nie wychodzi i nie osiągnę tego, co chcę.. Ale już wczoraj przywitała wszystkich "stara" Wiktoria - ta uśmiechnięta bez powodu, gadająca na prawo i lewo o ukochanej Borussii i Lewandowskim. Wszystkim działałam już na nerwy z tymi opowiadaniami i mimo, że się wkurzałam, że nikt mnie nie słucha, to jednak wgłębi siebie cieszyłam się jak głupia, że znów jestem tak jakby sobą. Tylko boję się, że kiedy wrócę do szkoły i zacznę przejmować się ocenami końcowymi i tym wszystkim, to wszystko to powróci.. Ale na razie cieszę się każdą chwilą i znów zarażam tym wszystkich! Przepraszam, że Was tak przynudzam, ale komuś musiałam się pochwalić, a że jestem z Wami blisko, a raczej staram się być, no to wiecie :* Obiecałam sobie, że pokażę Wam taką składankę z wycieczki z Berlina, składającej się z kilku zdjęć..Ale jestem za leniwa i nie chce mi się ich teraz obrabiać i zgrywać na laptop. Tak, okrutna ja. No i znów przepraszam za zaległości u Was, które postaram się nadrobić! Ale bronię się tym, co wyżej napisałam. Postaram się w weekend wszystko skomentować i przeczytać. Dziękuję za liczne odwiedziny i komentarze, kocham! ♥ 

środa, 22 maja 2013

Rozdział 25.


Nie wiem zbytnio ile czasu spędziłam nad rozmyślaniem o tym dniu oraz o moim związku z Robertem. Pewnie dumałabym nad tym jeszcze dłużej, ale Lewandowski zdążył wyjść z łazienki. A co się z tym wiąże? Brak spokoju do rozmyśleń, bo przecież temu to się wiecznie nudzi! Leżałam na brzuchu, tyłem do drzwi prowadzących do łazienki. I to był mój błąd.. Nie zdążyłam zrobić nic, poczułam tylko jak Robert wskakuje mi na plecy.
- Ta, spoko. Możesz tak sobie na mnie leżeć, uwielbiam jak mnie ktoś gniecie i nie mogę oddychać. – stwierdziłam uśmiechając się delikatnie na łaskotanie po szyi, które powodował swoimi pocałunkami. Szybkim i zwinnym ruchem obrócił mnie przodem do siebie, przenosząc swoje usta z szyi do moich warg. Całował mnie namiętnie, lecz z wyczuciem. Był subtelny, delikatny, romantyczny, a zarazem bardzo intrygujący i zaskakujący. Błądził rękami po moich plecach i brzuchu. Wiedziałam do czego to zmierza i najgorsze było to, że wcale nie protestowałam! Przez kilka pierwszych chwil biłam się ze swoimi myślami, ale zaraz potem oddałam się przyjemnościom. Objęłam go nogami i zmieniłam naszą pozycję, tak ot. Teraz to ja byłam nad nim i zaczęłam ściągać jego koszulkę. Lubiłam dominować, podobnie zresztą do Lewego.
- Ej! – obruszył się, na co spojrzałam na niego zdezorientowana. W odpowiedzi z powrotem przewrócił mnie na plecy. – To ja będę dominować. – ostrzegł, na co prychnęłam.
- A ja ci na to nie pozwolę. – wyszeptałam tuż przy jego uchu.
- Myślę, że może być ciekawie. – uśmiechnął się, ściągając ze mnie koszulkę. Z powrotem rozpoczął poznawanie mojego ciała, całując każdy jego milimetr. Czułam się niesamowicie, z każdym jego pocałunkiem pragnęłam go coraz bardziej. Kiedy dotarł do podbrzusza, jednym zwinnym ruchem ściągnął jedyne to, co miałam na sobie – dolną partię bielizny. Pochłaniał oczami każdą część mojego ciała, uśmiechając się łobuzersko. Tak jak ostrzegałam, zaczęła się moja dominacja. Przewróciłam go na łóżko, siadając na nim okrakiem na wysokości jego bioder. Całowałam jego nagie, umięśnione ramiona, przygryzając delikatnie obojczyk. Po chwili po raz kolejny byłam milimetry od jego twarzy. Droczyłam się z nim odsuwając delikatnie, kiedy ten próbował mnie pocałować. Zniecierpliwiony powalił mnie na łóżko, przytrzymując głowę, bym znów mu nie uciekła. Wbił się w moje usta z zachłannością, której jeszcze nigdy mi nie ukazał. Kiedy zajmował się moimi ustami i językiem, postanowiłam nie tracić czasu i wędrując dłońmi po jego idealnie wyrzeźbionym brzuchu dotarłam do czarnych bokserek, które znikały właśnie w kącie naszego pokoju. Ułożyliśmy się wygodniej i napastnik zajął się wewnętrzną stroną moich ud, co sprawiało mi niesamowicie wiele przyjemności. Po chwili przejechał ręką po moim biodrze, a potem brzuchu, by dotrzeć do wgłębienia w dolnej części pleców. Objął mnie tak, że czułam się cholernie bezpiecznie. Nasze oczy się spotkały. Dotknęłam jego policzka i pocałowałam delikatnie, dając zielone światło do dalszych działań.


       Obudziłam się otulona ramionami Roberta. Pierwszy raz od dłuższego czasu otworzyłam oczy z uśmiechem, ciesząc się z nawet jeszcze nierozpoczętego dnia. I pomyśleć, że to wszystko dzięki jednemu, na pozór zwykłemu człowiekowi. Sądząc po jego miarowym i głębokim oddechu, stwierdziłam, że jeszcze spał, dlatego powstrzymywałam się od gwałtownych ruchów. Patrząc się z nieschodzącym z twarzy uśmiechem w beżowe, uspokajające ściany pokoju, jeździłam opuszkiem palca po jego ręce. Czułam się wspaniale. Zupełnie nie żałowałam swojej decyzji. Mogę śmiało stwierdzić, że wydaję mi się, że to jeden z moich najlepszych wyborów! Mimo, że byliśmy ze sobą od bardzo niedawna to jednak czułam się, jakbym znała go już wcześniej.. Jakbym wiedziała o nim już praktycznie wszystko. W sumie po części tak jest.. Cieszę się, że nie poszłam na szybkość i od razu nie przespałam się z nim, w ogóle go nie znając. Nasza znajomość rozwijała się powoli. Z każdym dniem wiedzieliśmy o sobie coraz więcej. Aż w końcu nastał ten czas, w którym uznaliśmy, że powinniśmy spróbować. Jestem dumna z siebie, że nie poddałam się pokusom i kazałam Lewandowskiemu trochę na siebie poczekać.. Dzięki temu mam pewność, że nie chodziło mu tylko o jedno. Wiem, że dobrze zrobiłam. W końcu zdjęłam wzrok z mojego punktu przemyśleń i zwróciłam go na szafkę nocną, w celu odnalezienia swojego telefonu. Kiedy go odnalazłam, sprawdziłam godzinę, która okazała się być jednym z moich porannych rekordów. Wtedy Robert poruszył się, więc odwróciłam głowę w jego stronę. Umiałam odróżnić śpiącego człowieka od takiego jak ten obok mnie, który próbował takowego udawać. Pokręciłam tylko głową, udając, że zupełnie nie widzę jego mrugających oczu.. Zmieniłam pozycję tak, bym była przodem do niego. Zrobiłam mu darmowy masaż twarzy, jeżdżąc palcami po każdym jej zakątku. Na moje czynności Lewandowski uśmiechnął się, jednak nadal upierał przy swoim. Pocałowałam go w nos, a potem zjechałam niżej, dotykając jego ust. Skurczybyk odwzajemnił pocałunek, ale kiedy się odsunęłam nie zapowiadało się, żeby otworzył te swoje paczadła. No cóż. Odwróciłam się z powrotem, wracając do pozycji w której się obudziłam. Usłyszałam ciche stęknięcie, na co się uśmiechnęłam.
- Czemu tak szybko się poddałaś? – spytał smutno, całując mnie po wgłębieniu między szyją a obojczykiem.
- A co miałam jeszcze robić? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, patrząc na niego kątem oka.
- Zdałbym się na twoją wyobraźnię. – odparł z łobuzerskim uśmiechem, który tak bardzo uwielbiałam.
- Z samego rana jakoś nie idzie mi wymyślanie, wybacz. – westchnęłam, wzruszając lekko ramionami.
- A pokazać ci? – uniósł brew. Po chwili był nade mną i całował mnie po obojczykach. Na tym by się pewnie nie skończyło, gdyby nie pukanie do drzwi. – Noszz kurde! – westchnął i podniósł się. Sięgnęłam po swoją koszulkę i założyłam ją. Bobcio (przypomniało mi się przezwisko wymyślone przez moją niedługo czteroletnią siostrzenicę, by ułatwić sobie wymowę i komunikowanie się ze mną. Wiadomo, że jeśli chciała rozmawiać ze mną, no to głównym tematem był Robert. Nie, nie, żeby nie było. Zupełnie jej do tego nie zmuszałam! A wracając do tematu – po prostu nie potrafi wymówić „r”, dlatego też uprościła sobie) założył spodnie i poszedł otworzyć. Ujrzałam w nich Wojtka. Im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej było mi go żal. Wyglądał, jakby niedawno co wrócił z jakiejś misji w Afganistanie..
- Przepraszam, że przeszkodziłem, ale czy widzieliście może mój telefon? – spytał z rozczochranymi włosami, ubrany tylko w spodnie. Był bez butów, a oczy to już w ogóle odmawiały mu posłuszeństwa, bo cały czas miał zmarszczone czoło.
- Nie, wczoraj wyszliśmy wcześniej, nie mam pojęcia gdzie go podziałeś. – odpowiedział Robert, chcąc jak najszybciej pozbyć się gościa. Szczęsny westchnął.
- Ale Wojtusiu, kochanie, myślę, że ten telefon jest gdzieś w twoim pokoju, ale po prostu go nie widzisz. – wtrąciłam z uśmiechem, a Lewy ledwo powstrzymał wybuch niekontrolowanego śmiechu.
- Myślisz? – odezwał się swoim zaspanym głosem, opierając się o framugę drzwi, cały czas mrużąc oczy. Żywy przykład tego, co dzieje się z człowiekiem po alkoholu.
- Ja to wiem. Idź już spać, kochany. – powiedziałam i wysłałam mu buziaka w powietrzu, którego pewnie nie zauważył, ale może usłyszał chociaż cmoknięcie.
- Dobranoc. – odpowiedział i odwrócił się na pięcie. Teraz modliłam się tylko, żeby bez szwanku doszedł do pokoju obok. Nie wiem co za wizje dopadły go z tym telefonem.. Oj, wczorajszy melanżyk ich lekko poniósł. Lewy wyjrzał jeszcze i dopiero kiedy z dużym impetem drzwi pokoju 312 trzasnęły (ja też nie wiem, dlaczego on tam był, przecież to nie jego pokój..) Robert wrócił do mnie i rzucił się na łóżko.
- To na czym skończyliśmy? – spytał, błądząc palcem po moim udzie.
- Nie wiem czy jestem wstanie cokolwiek myśleć, kiedy ty jesteś obok bez koszulki. – powiedziałam. Komplementy Kochańskiej czas zacząć! Robert od razu uśmiechnął się, ale spuścił głowę. No czyżbym zawstydziła mega pewnego siebie, boskiego Lewandowskiego? No nie uwierzę, że nikt mu tego nie mówił.. W sumie bardzo słodka była ta jego nieśmiałość. Mimo, że na początku naszej znajomości można było powiedzieć, że facet nie ma ogródek, ale tak naprawdę cały czas był nieśmiałym chłopakiem. Dowodem na to było to, że taki mały komplement sprawił, że jego policzki zmieniły delikatnie kolor i stały się teraz bardziej różowe. Na tyłku przesunęłam się w dół, żeby móc na niego spojrzeć. Te zakłopotanie sprawiło, że nie mogłam się oprzeć i złączyłam nasze wargi subtelnym pocałunkiem. Z czasem moje pocałunki przeniosły się na nos, policzki, dołeczki, żuchwę, szyję, obojczyki.. Trasę ustalałam na podstawie licznych wgłębień, które powstały na skutek spędzania czasu na siłowni. Opamiętałam się dopiero wtedy, kiedy moja broda dotknęła zimnego guzika jego spodni. Z powrotem tą samą ścieżką wróciłam do ust i tak o to „brutalnie” przerwałam pieszczoty. Oderwałam się od Lewego i chciałam wstać, ale skutecznie mi w tym przeszkodził,  widocznie nie mając ochoty na wyjście z łóżka. Uniemożliwił mi poruszanie nogami, siadając na mnie.
- Robert.. Jest już grubo po dwunastej, należało by już chyba wstać. – fuknęłam, próbując zwalić go z siebie. Niestety bezskutecznie.
- Przecież wstaliśmy już dawno. – uśmiechnął się i zaczął całować po szyi. Sprawiło mi to sporo przyjemności, więc przymknęłam oczy. Po chwili jednak gwałtownie je otworzyłam.
- Nie, nie, nie! – uderzyłam go delikatnie w plecy. Po raz kolejny poddałam się jego urokom, zupełnie tracąc kontrolę nas sobą. – Mój kochany, bo ty się przyzwyczaisz i rozbestwisz, a nie każdy poranek będzie taki cudowny..
- To czemu ten nie może być? Skoro nie każdy będzie, to spraw, żeby choć ten był.. – mruknął, patrząc mi w oczy.
- Robert.. Może kiedy indziej, hm? Jutro też jest dzień.. Jutrzejszy trening masz bodajże na 15.00, więc wstaniemy o jakiejś 9.00 i możemy robić co nam się żywnie podoba. – uśmiechnęłam się do niego, delikatnie mrużąc oczy. Myślałam, że na mój wspaniale zapowiadający się pomysł zareaguje większym entuzjazmem..
- No dobrze.. – westchnął zrezygnowany. - Ale obiecujesz? – upewnił się, unosząc brew.
- Tak. Nie zapomnisz tego poranka. – odparłam i chyba tej odpowiedzi się spodziewał. Oczy przybrały jaśniejszej barwy, a uśmiech sięgał aż do uszu. Pokręciłam z uśmiechem głową, poczym pocałowałam w nos. – A teraz wstajemy. – zakomunikowałam, klepiąc delikatnie w ramię. Sama nie mogłam się powstrzymać od czułości, ale w końcu musieliśmy się od siebie oderwać. W końcu udało się, więc czym prędzej udałam się do łazienki. Zamknęłam drzwi, ale te z powrotem się otworzyły.
- Bobcio! – powiedziałam groźnie.
- Chciałem tylko tak się spytać, czy może zechciałabyś wziąć prysznic? Ale wiesz, taki super, ekstra, zajebiście fajny, co? – oparł się o futrynę, patrząc na mnie z wyrazami wyczekiwania.
- Nie kochanie, po to brałam prysznic wczoraj wieczorem, żeby nie myć się dzisiaj rano. Wiesz, że z reguły tak się robi? – spojrzałam na niego, lekko rozbawiona.
- Tak? A to nie wiedziałem.. – zrobił minę, jakbym tłumaczyła mu zadania stechiometryczne z chemii.
- Boże, Robert.. nie odpuścisz, nie? – westchnęłam, patrząc na niego, odrywając wzrok od lustra.
- Nie zamierzam. – uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
- To właź. – powiedziałam zrezygnowana. Długo nie musiałam czekać na jego reakcję. Z wyrazami wielkiego zadowolenia wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.


     Po 25 minutach wyszliśmy z kabiny. To był chyba najdłuższy prysznic, jaki kiedykolwiek brałam w życiu. Ale trzeba przyznać, że był bardzo przyjemny..
- Co będziemy dzisiaj robić? – spytał Robert, kiedy przed lustrem nakładałam na twarz swój krem nawilżający.
- Nie mam zielonego pojęcia. Każdy jest skacowany po wczoraj, więc na przyjaciół nie ma co liczyć. Vanessa z Tytoniem gdzieś się od wczoraj szlaja.. Jesteśmy skazani na siebie. – wzruszyłam ramionami. Zaraz pożałowałam tego co powiedziałam, bo Robert dziko się uśmiechał. Seksoholik.. – Miałam na myśli to, ze razem gdzieś pójdziemy, albo coś. – wyjaśniłam.
- Łee tam. – spuścił głowę zrezygnowany. Uśmiechnęłam się do niego, posyłając buziaka w powietrzu. – Ej, to może pojedziemy do mojej mamy? – zapytał podekscytowany i chyba zadowolony ze swojego pomysłu. Uśmiechnęłam się kwaśno. – Oj, daj spokój. To jest szansa, żeby ją do siebie przekonać. Nie daj się prosić..
- Przecież nic nie powiedziałam, nie? Najpierw do niej zadzwoń, czy w ogóle ma ochotę przyjmować jakichkolwiek gości. – odpowiedziałam. Nie bardzo uśmiecha mi się obiadek u mamusi Roberta. Aż mnie ciarki przechodzą, a brzuch lekko uciska. Żeś teraz dowalił, Lewandowski!
- Okej, zaraz wracam. – powiedział zapinając rozporek. Wyszedł i jak się domyśliłam wykręcił numer do mamy. Ja owinęłam się w ręcznik i podreptałam do szafy, żeby poszukać bardziej wyjściowych i eleganckich rzeczy. Musiałam teraz nadrobić to co straciłam wcześniej. Po chwili namysłu wybrałam to.  Usłyszałam, że Lewy zakończył swoją rozmowę, więc zaciekawiona spojrzałam na niego. Kiwnął potwierdzająco głową. Kurczę, a do końca miałam nadzieję, że jednak sąsiadka zaprosiła ją  na kawę, żeby wspólnie obejrzały „Na dobre i na złe”... Dzisiaj chyba nie leci, mówi się trudno. Z westchnieniem i ze zwieszoną głową powróciłam do łazienki, żeby ubrać ciuchy. Spięłam włosy w kucyk, podkreśliłam delikatnie oczy eyelinerem i pociągnęłam tuszem rzęsy, które były moim atutem. Jeśli ktoś zapytał mnie co w sobie z wyglądu lubię najbardziej, bez wahania w wymienionych rzeczach (których jest bardzo, bardzo mało. Praktycznie tylko jedna) znalazłyby się moje naturalnie długie, gęste i podkręcone delikatnie rzęsy, które rzucały cień na policzki. Lubiłam je, bo nie musiałam nic doklejać, aby uzyskać efekt, jaki mają koleżanki wychodzące od kosmetyczki. Ja miałam je ot tak, bez zbędnych zabiegów. Kiedy wyszłam z łazienki, Lewy obleciał mnie wzrokiem i uśmiechnął się.
- Wyglądasz uroczo. – uśmiechnął się, przechylając delikatnie głowę. – Zaraz wyjedziemy, bo mama chce żebyśmy byli w porze obiadowej. Stęskniłem się za obiadkami mamuni. – poklepał się po brzuchu. Wszedł do łazienki i przebrał się w błękitną koszulę z podwiniętymi rękawami, granatowe rurki i swoje ulubione Nike za kostkę. Musiał oczywiście dodać coś sportowego, nie byłby sobą! Ale w sumie bardzo dobrze to wyglądało.. Nie odpicował się bynajmiej jak stróż w Boże Ciało.  Założył zegarek, zabrał telefon i wyszliśmy z pokoju. – Śniadanie zjemy na mieście, okej?
- Jeżeli chcesz nazywać to śniadaniem.. – uśmiechnęłam się i złapałam go za rękę. Oczywiście wyszliśmy z hotelu, a tam kto? Brawo! Fotoreporterzy! Przeklnęłam ich wszystkich w duchu i zaczęłam wysłać do diabła. Ale nieustraszony Bobcio wydawał się bardzo rozweselony całą tą sytuacją. Ten to miał stalowe nerwy! Ale jakoś doszliśmy do samochodu i wyruszyliśmy. Tak jak Robert powiedział, pojechaliśmy najpierw na szybkie śniadanie do jednej z warszawskich knajpek. Ha! Danie dnia – naleśniki z czekoladą i świeżymi owocami. Bierzemy, bo szkoda czasu. W dość szybkim tempie opędzlowaliśmy talerze. Mój towarzysz zostawił papierek, moim zdaniem za bardzo wartościowy, no ale cóż. I znów do samochodu. Podróż minęła większości w ciszy, lub na słuchaniu muzyki w radiu. Ja straciłam chęci do jakiejkolwiek rozmowy, a Lewandowski nie nalegał. Przed samym wyjściem z samochodu dodał mi otuchy i nawet się nie obejrzałam, a staliśmy na ganku dosyć sporego, ale skromnego domu w beżowym kolorze. Na pierwszy rzut oka nie był zbyt nowoczesny. Wydawał się bardziej klasyczny i zrobiony w dawniejszym stylu. Miał piękny, zielony ogród, który ciągnął się aż za dom. Z pewnością jest to miejsce, gdzie odbywa się popołudniowy relaks. Dróżka była obsypana beżowo-białymi kamieniami, które komponowały się z kolorem budynku. Okna miały ciepłe, brązowe obramowania i drzwi w tym samym odcieniu. Dom z zewnątrz urządzony z klasą, wyróżniał się pośród innych budynków znajdujących się w Lesznie. Nie powiem, bo widać było, ze mieszkają tu zamożni ludzie. Robert zapukał w drzwi, trzymając mnie mocno za rękę. Denerwowałam się trochę tym spotkaniem. Po chwili w drzwiach stanęła Iwona. Przywitała nas uśmiechem. Nas? Bardziej Roberta, ja jak tam stałam, no to załapałam się na ten uśmiech.. Co ja zrobiłam tej kobiecie? Ona naprawdę musiała panicznie bać się ponownego skrzywdzenia jej syna. Chyba nie wiedziała, jak bardzo go kocham..
- Cześć mamo! – zawołał entuzjastycznie i ucałował ją w policzek.
- Dzień dobry. – rzuciłam uprzejmie, lecz nieśmiało, wychylając się delikatnie za ramienia Lewandowskiego.
- Witam was. Proszę – przepuściła nas w drzwiach. Zdjęliśmy buty (ugh, ulga!) i podreptałam za Bobciem zwiedzić kolejne pomieszczenia domu. Tak jak i na zewnątrz, wszystko było w ciepłych odcieniach i każdy element do siebie pasował. Odzwierciedlało to chyba jego właścicielkę.. Wszystko musi poukładane, dopasowane i nienaganne. Może się mylę? Może gdy się ją pozna, to jest zupełnie inna? Mam taką nadzieję.. Uroku temu miejscu dodawały doniczki z ślicznymi kwiatami na każdym praktycznie parapecie i wspólne zdjęcia Roberta, Mileny, ich rodziców na ścianach. Z zaciekawieniem przyglądałam się każdemu z nich, bo szczerze mówiąc nigdy nie widziałam pana Krzysztofa. Muszę przyznać, że był on podobnej postury co i jego syn, lecz to wszystko jeśli chodzi o podobieństwa. Z wyglądu Robert całościowo wdał się w mamę. No, może jakby się tak bardziej przyjrzeć, to jakieś wspólne cechy by się znalazły..
- Bobeekk !!! – usłyszałam uradowany, kobiecy głos i śliczna, podobna do Lewego istotka zbiegła po schodach, przytulając serdecznie mojego ukochanego.
- Siema, kurduplu. – uśmiechnął się do niej. – Pozwól, że przedstawię ci kolejną, najważniejszą kobietę mojego życia, Wiktorię. – wskazał na mnie, a ja uśmiechnęłam się do niej promiennie. Ona odwdzięczyła mi się tym samym.
- Hej, Milena jestem. – uścisnęła moją dłoń z serdecznym uśmiechem. – No bratku, powiem ci, że ty to jednak masz gust. Wyrobiłeś się. – stwierdziła, opierając się mu o ramię. Po chwili zachichotała i dała sójkę w bok bratu. – Chcesz może zobaczyć górę? – zwróciła się do mnie. Jest bardzo bezpośrednia, podobało mi się to u niej. Nie przejmowała się, że zna mnie od jakiejś minuty, tylko gdybym była jej dobrą koleżanką.
- Jasne, bardzo chętnie. – uśmiechnęłam się i ruszyłam z nią schodami na górę. Robert w tym czasie poszedł pomóc mamie w kuchni.
- To może powiedz mi jak się poznaliście? – obdarzyła mnie radosnym i miłym spojrzeniem.
- Trochę pogmatwana historia. – zaśmiałam się cicho. – Lewego znałam już od Lecha. Widziałam się z nim parę razy na meczu, bo byłam cheerleaderką tego też klubu. On mnie też kojarzył, gadaliśmy nawet chwilę, ale on był wtedy z Anią.. I tak jakoś wyszło, że straciliśmy „kontakt”. I teraz dostałam bilety na mecze, kwaterę w hotelu, jak to się potem okazało piłkarzy.. Wpadłam na Szczęsnego i jakoś poleciało. – uśmiechnęłam się.
- Ale słodko! Taka typowa historia z komedii romantycznej.. - powiedziała z rozmarzeniem. - Szkoda, że nie byliście razem wtedy, kiedy on był w Poznaniu. Byłoby mniej gadania, a Robert nie cierpiałby przez te parszywe stworzenie, które podobno jest kobietą.. – westchnęła. Po jej słowach trudno nie było wywnioskować, że ma żal do Ani za to co zrobiła Lewemu.
- A miałaś z nią jakiś kontakt, wtedy kiedy była z Lewym? – spojrzałam na nią z ciekawością. Kurczę, ta jej bezpośredniość zaraża!
- Nie, od razu nie przypadła mi do gustu. Nie lubiłam jej, a ona mnie. Obskurne stosunki. Od początku mówiłam Robertowi, że ona nie jest dla niego, ale on był zakochany po uszy.. – pokręciła głową. – Dlatego cieszę się, że przywróciłaś mi brata do życia. – uśmiechnęła się. – Odżył. Jest nawet chyba bardziej promienny, niż kiedykolwiek.
- Miło mi to słyszeć. – odwzajemniłam jej uśmiech.
- To jest pokój Bobka. – wskazała ręką na drzwi. – Mama nawet nic nie zmieniała po tym, jak się od nas wyprowadził sześć lat temu. Jest wszystko praktycznie tak samo..
- Czemu nie chciała tego zmieniać? – spytałam, rozglądając się po pokoju. Miał niebieskie, teraz to już bardziej szarawe ściany, na których widniały plakaty znanych w tamtych czasach piłkarzy i jego ulubionych drużyn. Dopatrzyłam się nawet Borussii! Pod oknem było biurko, na którym to pewnie odrabiał lekcje. Na szafkach był porządek, który to sygnalizował, że mieszkaniec tego oto pokoju bardzo rzadko się w nim pojawia.
- Ona bardzo przeżyła taką stratę Roberta. Po śmierci taty, on praktycznie natychmiastowo wyfrunął jej z gniazda, a ona nie była na to przygotowana. Nie wiem, czy miała nadzieję, że on do niej powróci, czy co.. Myślę, że już chyba straciła nadzieje, ale i tak nie zamierza remontować tego pokoju. – westchnęła. – Ale wiesz, nie róbmy z niej wariatki – puściła mi oczko. – Z pewnością kiedy będzie potrzebny nam jakiś pokój, to w końcu go udostępni.
- Nie no, jasne. Zawsze ludziom po stracie kogoś bliskiego jest się trudno podnieść. Rozumiem ją doskonale. – uśmiechnęłam lekko, kiedy usiadłyśmy na rozkładanym, szarym łóżku. Nie, to raczej kanapa była.. Dobra, nieważne.
- A mama mówiła coś o mnie? – spytałam prosto z mostu. Bardzo dobrze czułam się w jej towarzystwie i wiedziałam, ze mogę rozmawiać z nią o wszystkim.
- Niedużo. Ale wiem, ze są takie nieciekawe stosunki między wami. I wiem też, że to nie twoja wina. Nie przejmuj się. – dotknęła mojego ramienia. – Ona taka jest. Musi minąć trochę czasu zanim oswoi się z myślą, że inna kobieta będzie opiekować się jej synem. Widzisz po tym pokoju, że bardzo jest z nim związana. – tłumaczyła. – Wszystko będzie dobrze. Bądź jaka jesteś, ona zaakceptuje cię w końcu. – uśmiechnęła się, dodając otuchy. Zaczęłam rozumieć panią Iwonę. Strata męża i syna w małym odstępie czasu musiała być bolesna.
- Dzięki, za te słowa.. Kochana jesteś. No i teraz dzięki tobie, zupełnie inaczej na to spojrzałam. Zaczęłam rozumieć twoją mamę. – powiedziałam szczerze, a ona mnie przytuliła. Naprawdę poczułam się jakbym siedziała tutaj z przyjaciółką, z którą znam się minimum parę lat, a nie z dziewczyną, którą znam kilkanaście minut! Złapałam z nią kontakt, bardzo, ale to bardzo się z tego cieszę. Usłyszałyśmy chrząknięcie.
- Nie chcę wam przeszkadzać, ale obiad jest już praktycznie gotowy. – powiedział Lewy wciskając się mimo naszych protestów między nas. Objął nas ramieniem i ucałował w czubek głowy. – Moje kochane..
- Co ci się tak na czułości wzięło, hm? – spojrzała niedowierzająco na brata drobna szatynka.
- A bo widzę, że się polubiłyście, a to dla mnie ważne. – uśmiechnął się do nas. – I jakoś udzieliło mi się wasze uczucie. – teatralnie pociągnął nosem, na co obie się zaśmiałyśmy.
- Mówisz, ze obiad gotowy? – odezwała się ponownie Milena.
- Prawie.. Ale możemy już schodzić, bo mamie się samotność jakaś udzieli. – uśmiechnął się i z dużą niechęcią wstaliśmy z łóżka.
- Ej, muszę powiedzieć, że masz śliczną spódniczkę. – powiedziała obracając mnie wokół osi.
- Dziękuję bardzo. Stara jak świat, kupiona bodajże w Poznaniu. – uśmiechnęłam się, mrugając znacząco do Mileny. Załapałam od razu o co jej chodzi. – Kiedy z przyjaciółką nam się nudziło, postanowiłyśmy pójść na małe polowanie – zaśmiałam się.
- Och, uwielbiam poznańskie sklepy. Zawsze jak przyjeżdżałam na mecz do Bobka, to wpadałam do sklepów na drobne zakupy.  – stwierdziła moja przyszła, mam nadzieję, szwagierka.
- Jakie drobne zakupy? Cały sklep ze sobą przynosiłaś! – prychnął Lewandowski. – A poza tym, darowałybyście sobie te gadki, przecież wiem, że to specjalnie.
- Oj tam. – wytknęła język bratu. Usiedliśmy przy ładnie nakrytym stole, gdzie docierały śliczne zapachy z kuchni. Na środku w wazonie stały kremowe różyczki, które dodawały uroku całemu nakryciu. Usiadłam obok Lewego, a naprzeciwko nas miała miejsce Mila. Na szczycie stołu było miejsce dla pani Iwony. Przyszła z białą wazą parującej zupy, którą położyła ją na stole.
- Wiktorio, może z racji tego, że jesteś gościem, to poproszę twój talerz. – obdarzyła mnie nadzwyczaj szczerze wyglądającym uśmiechem. Dobra, moglibyśmy darować sobie te nienaturalne zwroty.. Podałam jej swój biały talerz z karbowanymi brzegami. – Jak ci się u nas podoba?
- Dom jest prześlicznie urządzony. – odparłam. – Elegancko i z klasą, ale ma ciepłe i rodzinne akcenty. Bardzo podobają mi się takie domy. – powiedziałam szczerze. Kiedy gospodyni oddawała mi mój talerz, uśmiechnęła się delikatnie.
- Dziękuję ci bardzo. Miło mi to słyszeć. Widocznie mamy podobne gusta w urządzaniu domów, chociaż pewnie dodałabyś do niego trochę nowoczesności. – mówiła, nalewając rosołu teraz już Mili. Po chwili brała talerz jedynego syna.
- Myślę, że tak. – odpowiedziałam biorąc pierwszą łyżkę do buzi. Reszta obiadu minęła w ciepłej i miłej atmosferze. Rozmawiałam głównie z Mileną, ale nie zapominałam też, żeby utrzymywać kontakt z panią Iwoną. Moje uprzedzenia do niej zniknęły, mimo, że ona jednak jeszcze nie była do końca przekonana do mnie. Ale myślę, że wszystko jest na dobrej drodze. Po obiedzie zadeklarowałam, że pomogę w zmywaniu. Robert też chciał nam towarzyszyć, ale pani Iwona dała do zrozumienia, że lepiej byłoby, żeby Lewy nie brał się za szklane naczynia. Bobcio zarzucił focha, a ja z talerzami ruszyłam do kuchni.
- To może ja pozmywam, a ty powycierasz? – spytała miło pani Iwona. Trzeba przyznać, że naprawdę starała się o to, żebyśmy miały jak najlepszy kontakt.
- Jasne. – odpowiedziałam i oparłam się o blat. Czekałam na pierwszą porcję mokrych talerzy.
- Wiktorio.. Muszę z tobą porozmawiać. – powiedziała teraz już poważnie. Spojrzałam na nią, nie wiedząc kompletnie czego się spodziewać. 

Boże, cuda się zdarzają! Mam internet, dodaję rozdział.. pozostaje mi tylko nadrabiać komentarze u Was. Pewnie nie dam rady zrobić wszystkiego dzisiaj, ale obiecuję: do soboty (której nie mogę się doczekać ♥) skomentuję Wasze rozdziały. Jeśli wydarzy się coś i nie dam rady, to z góry przepraszam, proszę się na mnie nie gniewać! ;> Moje zaległości są spore, życzcie mi powodzenia, hihi :) No i zakradła nam się tutaj dwuznaczna scena.. Miała być dłuższa, ale aż tak ryzykować nie będę - możecie sobie tego przecież nie życzyć :) Nie jestem dobra w aktach miłosnych, miało ich w ogóle nie być.. Ale koleżanka powiedzmy po fachu wjechała mi na ambicje, że prawdziwa pisarka nie powinna bać się takiego typu opisów i postanowiłam spróbować.. Nie wiem jak wyszło, dobrze wiecie, że nie umiem siebie obiektywnie oceniać c: Nie umiem stwierdzić, kiedy będzie następny, bo niestety mam teraz nawalone sprawdzianów, że szok. W najgorszym wypadku będzie w następny piątek, tak jak powinno być. Okej, nie przynudzam Was już. Czekam na Wasze opinie! Buziaki :*

piątek, 10 maja 2013

Rozdział 24.


Na miejsce (czyt. parking) doszliśmy po 10 minutach. Mimo, że to było praktycznie przed hotelem, to Roberta zatrzymał jeszcze jakiś gość, który jak wszyscy gratulował mu bramki i tak dalej.. Chłopaki już stali przed samochodem Lewandowskiego. Skąd wiedzieli, że Lewy będzie prowadził? Mamy w kadrze jasnowidzów, proszę państwa! – myślałam i uśmiechałam się do tego. Chłopaki opatrznie to zrozumieli..
- No, patrzcie jaka zadowolona! Teraz to już nie wiadomo kto komu gratulował.. – zaśmiał się Wasyl. Nie wytrzymam z nimi chyba do końca. Wyjdziemy pewnie szybciej, niż Lewy by się tego spodziewał… Zresztą pójdzie mu to chyba na rękę!
- Dobra, dobra. Ważne, że my wiemy. Ty nie musisz wysilać swojego umysłu, bo paruje już tutaj. – Robert pomachał przed twarzą ręką, co rozbawiło wszystkich zgromadzonych. Wszystkich oprócz Wasilewskiego. Oho, zaraz jak rzuci ripostę, to aż się zadymi! Ale jednak zamilknął. Pewnie zależało mu na transporcie…
- A tak poza tym, to skąd wiedzieliście, że Robert będzie jechał? – zadałam korcące mnie od początku pytanie.
- Bo po ostatnim melanżu to trzy dni się zbieraliśmy i Lewus rzucił, że ma wstręt do alkoholu i nie będzie już chlał. – stwierdził z uśmiechem Kuba.
- Tylko ja? Każdy z was mówił! Szkoda tylko, że już uzależnieni jesteście.. Ani razu jeszcze nie widziałem ich wychodzących z jakiejś imprezy trzeźwych. No już prędzej meteoryt spadnie, niż kadra wyjdzie trzymając się w pionie! – machnął rękami Robert i otworzył auto. Wszyscy zaśmiali się i na gwałt rzucili się do Mercedesa, bo miejsc było 5, a nas  9. Wyszło, że Wojtek, Wasyl, Dudka i Kuba nie mieli gdzie usiąść. Widząc, że na chama pchają się na kolana do chłopaków pokręciłam głową.
- No to jak tak bardzo chcecie melanżyk, to na nóżkach zapieprzać! – stwierdziłam, chcąc jakoś zadbać o kieszeń ukochanego, który przez nich prawdopodobnie musiałby tracić na mandaty.
- No chyba cię coś swędzi! – oburzył się Kuba.
- To chyba ciebie coś rzekomo swędzi, jeśli myślisz, że cię zabierzemy, debilu. – odgryzłam się, za co zostałam nagrodzona oklaskami i przytaknięciami. Chyba żaden z nich nie chciał na kolanach gadającego wiecznie Błaszczykowskiego..
- Patrzcie jaka pyskata! Ale fajnie, ma charakterek. Nie da sobie w kaszę dmuchać. – mówił bardziej do siebie Błaszczykowski.
- Ej, to my może taksówkę sobie zamówimy. – odezwał się, o dziwo, inteligentnie Wojtek.
- Ej, może to byłoby coś! – powiedziałam z dużymi oczami, zakrywając dłonią otwartą buzię.  No Ameryki to on nie odkrył, mimo, że tak się z tym odnosił.. – Sorry, ale wam to ten alkohol to szare komóreczki już wyżarł.. – pokręciłam głową.
- Ojej, ależ dzisiaj ostra. Same disy od ciebie lecą! – odparł jakby z uznaniem Wasyl.
- No bo inaczej to z wami to nie idzie! – uśmiechnęłam się. – Dobra, wy sobie łatwcie sobie podwózkę, a my już jedziemy. – stwierdziłam, mrugając do nich. Mogłabym jeszcze rzucić swój szyderczy uśmieszek, ale już się powstrzymałam. Nie będę już ich męczyć, wystarczająco się już zdenerwowali tym, że muszą iść albo na pieszo, albo czekać na taksówkę. Wojtek sięgnął po telefon. Trochę mi ich się szkoda zrobiło. Z 15 minut to sobie tutaj postoją. Ale chcą mieć imprezę, no to niech cierpią! (tutaj jednak nie powstrzymałam szyderczego uśmieszku, na co chłopaki w aucie jakoś dziwnie zareagowali. No w sumie uśmiechająca się dziko do siebie dziewczyna nie jest zwykłym widokiem..)
- Lewus, a ty co taki nie tego? Zupełne przeciwieństwo Wiki w tym momencie. – rzucił Piszczek, kiedy nasz kierowca odpalał auto.
- Nie mam jakoś ochoty na patrzenie schlanych chłopaków. – odpowiedział Lewandowski, uśmiechając się delikatnie i patrząc w lusterku na kolegów.
- Ej, Wicia. Co z nim? Pokłóciliście się? – wychylił się do mnie obrońca i oparł o oparcie mojego fotela.
- Nie. Sama nie wiem. Najpierw proponuje mi imprezę, na którą się nawet nie zgodziłam, bo sam zdecydował za mnie, a teraz jakieś dąsy mi tu urządza.. – westchnęłam.
- Żadne dąsy, po prostu siedzę cicho, co w tym złego? – spojrzał na nas na chwilę, a potem jego wzrok znów padł na jezdnię.
- Nie, nic. – odparłam i mimiką twarzy powiedziałam Łukaszowi, żeby już nie drążył tego tematu, bo i tak się na razie nie dowiemy. Nie było to na pewno nic poważnego, bo wiem jak wygląda zmartwiony Robert. Mam pewne podejrzenia, co do jego zachowania, ale wolałam zachować je dla siebie. Po 10 minutach byliśmy na miejscu. Z racji tego, że byliśmy pierwsi, to rozsiedliśmy się na murkach znajdujących się przed klubem wynajętym przez Wasyla. Ten to nie ma na co wydawać! Chciałam skorzystać z sytuacji i porozmawiać z Lewym, żeby upewnić się, czy oby na pewno nic się nie stało. Wzięłam go za rękę i pociągnęłam za budynek. Oparł się o barierkę znajdującą się właśnie tam. Spojrzał na mnie pytająco.
- Słucham cię bardzo uważnie. – odezwał się patrząc na mnie, zachęcając przy tym do rozpoczęcia jak on to ujmuje - kazania.
- Nie domyślasz się czemu tu jesteśmy? I o czym chcę z tobą porozmawiać? – założyłam ręce na piersi, unosząc brew.
- No w sumie to tak. Wiem dlaczego. Zapewne chcesz wiedzieć o co mi chodzi, prawda?
- Tak, i jeśli mi tego nie powiesz, to chyba cię rozszarpię. – powiedziałam zniecierpliwiona już całą tą sytuacją. W odpowiedzi usłyszałam donośny śmiech Lewego.
- Myślę, że znajdą się jakieś osoby, które będą chciały się za to zemścić na tobie. – uśmiechnął się. Moja mina mówiła sama za siebie, więc nie przeciągał już. – Wicia.. Naprawdę nic mi się nie stało. Ciągnąłem cię na tą imprezę wtedy, kiedy nie byliśmy jeszcze parą. I tak naprawdę chciałem pójść na nią tylko po to, żeby ci na niej wszystko wyznać. I nie pomyślałem, że stanie się to szybciej. – tutaj obdarzył mnie ciepłym uśmiechem. – Nie jestem typem imprezowicza. Wcześniej chodziłem na nie, bo chciałem kogoś poznać.. Teraz jest mi to nie potrzebne. – podszedł do mnie i przytulił mnie. – I wolałbym robić z tobą milion innych rzeczy, niż patrzeć na tych debili. – zaśmiał się cicho, a ja zrobiłam to samo.
- Czyli po prostu wolałbyś być teraz ze mną w hotelu, niż być tutaj z nimi wszystkimi, i to dlatego jesteś taki? – niedowierzałam lekko, więc starałam się upewnić, czy oby na pewno nie jestem w błędzie.
- Dokładnie tak. – powiedział i pocałował mnie delikatnie, podtrzymując dłonią moją brodę. Kompletnie zatraciłam się w tym pocałunku. Stojąc w tej pozycji przez dobre 3 minuty usłyszeliśmy śpiewy naszych patałachów. No tak, taksówka widocznie zajechała. Lewy niechętnie przerwał pocałunek.
- Kocham cię. – wyszeptał, a ja omal nie zemdlałam. Zwykłe dwa słowa, dziewięć liter.. niby bez znaczenia, ale wypowiedziane przez taką osobę cholernie nabrały na swojej wartości.. Moje nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa, a oczy nieustannie wpatrywały się w piękne, niebieskie oczęta osoby płci przeciwnej, stojącej przede mną.
- Robert.. Ja.. Ja ciebie też.. – wydukałam i nasze wargi ponownie się spotkały. Z tą różnicą, że teraz nie były już takie subtelne. Zachowywały się tak, jakby nie chciały się nigdy rozłączyć i chciały teraz zapobiec temu zdarzeniu. Właśnie w tym momencie uświadomiłam sobie jak bardzo Robert jest dla mnie ważny. Jak bardzo go kocham i jak bardzo mi na nim zależy. Dwa słowa, które w sekundzie uświadomiły mi wszystko. Byłam pewna co do niego czuję, a tym co powiedział przed chwilą, utwierdził moje przypuszczenia co do jego uczuć. Takich słów nie rzuca się na wiatr. Mam nadzieję, że on o tym wie..
- Wiktoria!!! Robert!!! – usłyszeliśmy zatroskanych i bardzo głośnych przyjaciół. No, chyba zauważyli brak naszej obecności.
- Musimy już chyba iść. – szepnęłam, kiedy złączyliśmy się czołami. Teraz to i ja straciłam chęć na zabawę. Wolałam stać chociażby tutaj, chociażby w tej pozycji, chociażby.. no dobra, dosyć już.
- Chyba tak. Ale jakoś mi się nie uśmiecha.. – odparł, wzdychając cicho. Nie no, musiałam się ogarnąć i przy okazji pomóc w tym Lewemu, który zachowywał się jak na haju jakimś. Stałby tak, rozmawiał i nic nie robił.. Zjarany Robert się znalazł, cholera.
- Ej, proszę cię. Mamy jeszcze przed sobą tyle minut, godzin, dni, tygodni, miesięcy, lat.. Te chwile tutaj przy całym czasie, który mamy przeznaczony dla siebie jest niczym. Dalej, nie marudź, tylko chodź już, bo tamtym gardła się zedrą. – uśmiechnęłam się i spletliśmy nasze palce. Pociągnęłam go lekko za sobą, zachęcając się w duchu do zabawy. Lewy, zaraziłeś mnie, gratuluję.
- Nie no, na samą myśl mnie głowa boli.. – jęknął, a ja zaśmiałam się. Poszliśmy przed klub, gdzie stał Kuba.
- O, jesteście! Wiecie jak się wystraszyliśmy?! – doleciał do nas, machając śmiesznie rękami. Przypominał mi teraz moją mamę, która zachowywała się tak samo, gdy spóźniłam się do domu po szkolnej dyskotece.. – Tamci już was szukają i Wojtek to nawet na policję chce dzwonić! – tutaj Błaszczykowski pozwolił sobie na ciche zachichotanie, bo nerwy już zeszły, więc nie miał się o co martwić. Prawdopodobnie uświadomił sobie też w jaką niepotrzebną panikę wpadli i co zaczęli wyprawiać. Sama zawtórowałam Kubie i śmiałam się jak głupi do sera. - EJ, ZNALEŹLI SIĘ! CHODŹCIE JUŻ!!!! – wydarł się. Jak taki mały człowiek mógł tak głośno się drzeć? Chyba cała Warszawa, a nawet jej obrzeża go usłyszały.. Po chwili naszym oczom ukazała się cała brygada. Zdenerwowani lekko, patrzyli to na mnie, to na Roberta. Ten drugi mimowolnie zaśmiał się na widok piłkarzy.
- No i czego rżysz? Wiesz jak się denerwowaliśmy?! – doskoczyli do nas podobnie jak Kuba. Jejku, moja mama się sklonowała!
- A nie łaska ruszyć głowy i się domyślić, że skoro nie ma naszej dwójki, to pewnie jesteśmy gdzieś razem i rozmawiamy? Idioci.. – spytał i stwierdził od razu rozbawiony Lewy. Humorek już powrócił!
- No dobra, ale mogliście tak sobie pójść na małe co nieco i mógł was jakiś dzik w krzakach staranować, i co wtedy? – wszyscy wybuchli gromkim śmiechem na to, co przed chwilą powiedział mądry pan Wasilewski. Razem z Lewym wykonaliśmy równocześnie tak zwanego Facepalma. 
- To wtedy my mielibyśmy problem z tym dzikiem, nie wy. – odparł Lewandowski i nadal wszyscy się śmiejąc weszliśmy do lokalu, gdzie już grała muzyka i niektórzy zaczęli już tą imprezę, tańcząc na środku.
- Zobacz, gospodarza nie ma, a ci już się bawią! – machnął rękami oburzony Marcin.
- No, jakby gospodarz nie musiał szukać dwóch napaleńców, to też by tam już śmigał. – odezwał się Wojtek, za co dostał soczystego kopa w tyłek od mojego chłopaka. Dobiłabym go, ale zaczęłam martwić się o moje szpilki, które są po prostu antykiem w mojej szafie.
- W sumie racja. – wzruszył ramionami gospodarz. – No to miłej imprezy! – dorzucił i już go nie było. Do knajpy wchodziło coraz to więcej osób, zaproszonych przez Wasilewskiego. Obcym wstęp wzbroniony! No chyba, że tym obcym jest jakaś ładna laska, no to wtedy wejdzie. Właśnie tak ujął to Marcin. No okej, niech tak będzie. Chłopacy nie protestowali, o nie! Każdy rozszedł się w swoją stronę. Poszłam z Robertem w stronę baru, bo na rozruszanie musiałam tradycyjnie wypić drinka. Kiedy z kolorowymi napojami (u Lewego pyszny soczek porzeczkowy) podszedł do nas k t o ś i złapał mnie za ramiona. Matko Boska, chłopaków z paczki miałam przed oczami na parkiecie, lub przy barze z jakąś laską, swojego chłopaka obok, a mnie łapią od tyłu jakieś męskie dłonie. Moje serce było już u kresu wytrzymałości. Już widziałam nagłówek: Zmarła przed barem w wieku dwudziestu lat. Odwróciłam się powoli. Ujrzałam uradowanego, niewysokiego reprezentanta Niemiec. No tak, akurat o Mario Goetze bym nie pomyślała..
- Hej, aż tak strasznie wyglądam? – spytał widząc moją minę. Ja uśmiechnęłam się szeroko, oddychając z ulgą.
- Nie, nie. Wystraszyłam się, bo wszystkich znajomych, którzy mogliby coś takiego zrobić miałam przed sobą, więc delikatnie zwątpiłam.. – wyjaśniłam z uśmiechem.
- Brawo, to już o Niemcach to się tu nie pamięta..?– uśmiechnął się i spojrzał na Lewego. – A ciebie Lewusku, to głowa nie boli? Bo tak żeś przypieprzył do tej bramki, że myślałem, że siatkę rozerwiesz.. – zaśmiał się.
- Ha, ha! O moją głowę to się nie martw! – uśmiechnął się Robert. – No patrz! Jeszcze idiotów ze sobą przytachał!
- Siemanejro! – przywitali się kolejni reprezentanci, a zarazem klubowi koledzy Roberta. Był to Marco Reus i Mats Hummels. Przywitali się z Robertem, a potem spojrzeli na mnie.
- I to jest moja dziewczyna Wiktoria. – machinalnie wskazał na mnie dłonią, uśmiechając się przy tym z.. hm, dumą? Nie wiem jak to nazwać, ale chyba najbardziej przypominało to. Chłopacy uśmiechnęli się do mnie, stwierdzając, że już mnie praktycznie znają z opowieści zafascynowanego mną Mario. Zaśmiałam się cicho, delikatnie rumieniąc.
- I jak tam Lewusek, nie świruje? – pomocnik obdarzył mnie spojrzeniem, unosząc przy tym śmiesznie brwi.
- A czemu miałby świrować? – spytałam, nie bardzo wiedząc o co mu chodzi.
- Aa, to się zgrywa. No, patrzcie! – Mario spojrzał na swoich kolegów, a następnie Roberta. Swoją miną dałam do zrozumienia, że zupełnie nie wiem o co chodzi i bezzwłocznie czekam na jakiekolwiek wyjaśnienia. Widząc to cała trójka zaśmiała się, oczywiście bez Lewego. Ten siedział i piorunował wzrokiem każdego kolegę.
- Nie no, bo.. Robertowi zawsze odwala po golu. – zaśmiał się Marco, dołączając do rozmowy, uśmiechając się uroczo. Co jak co, ale uśmiech miał bardzo szczery i przyjacielski. Sięgał aż po jego błękitne oczy, które świetnie komponowały się z blond czupryną.
- Co rozumiesz pod pojęciem odwala? – uśmiechnęłam się szeroko, a on zachichotał. Odwróciłam się, żeby ogarnąć wzrokiem obdarzonego w bujną, ciemną burzę włosów, obrońcę Dortmundu.
- Jak mu zależało na jakimś golu.. – zaczął Mats, patrząc niepewnie na Robeta.
- .. to czasem potrafił wić się do śpiewanych przez siebie popowych arii.. – dodał Marco.
- .. w szatni. Nie zważając na obecność wszystkich z drużyny, wliczając w tym trenerów, dziennikarzy i ochroniarzy. – zakończył Mario, śmiejąc się przy tym chochlikowato. Zawtórowałam mu i wyobrażając sobie to, czego właśnie się dowiedziałam, i spojrzałam na Roberta, który z kolei patrzył na chłopaków, którym wyglądał, jakby miał powyrywać im nogi z du.. tyłków. A szkoda by było takie talenty pomarnować, no szkoda!
- O tym to mi nie powiedziałeś… - stuknęłam go palcem w brzuch. On przewrócił oczami, lekko zakłopotany. – Ty wiesz o każdym moim odpale, a ja muszę się dowiadywać o tym od twoich kolegów. – powiedziałam z lekkim wyrzutem. Widząc jego speszenie pocałowałam w policzek, uśmiechając szeroko.
- Pilnujcie swoich dup, bo zaraz mogą być skopane. – ostrzegł ich Lewandowski, ukazując swój palec wskazujący. Chłopacy spojrzeli na siebie i potem na mnie. Zmrużyłam oko i machnęłam ręka, by odpuścili już. Przecież nie mieli się o co martwić. No chociaż..?
- Ej, ty serio się denerwujesz? Przecież nie powiedzieli tego przed kamerami, tylko przede mną. A jestem twoją dziewczyną i chyba to nie jest nic złego.. czyż nie? – zmusiłam go, żeby na mnie spojrzał. W końcu zrobił to, ale miał tak przygaszony wzrok, że chyba wolałabym, żeby tego nie robił. - No tak, ale to takie.. dziwne uczucie. – spuścił wzrok, oglądając z wielkim zafascynowaniem palemkę dołączoną do mojego kolorowego napoju.
- Dziwne uczucie to ja powinnam mieć, kiedy dowiedziałam się, że mój chłopak tańczy w szatni do śpiewanych przez siebie popowych piosenek. – zaryzykowałam tym, żeby zamienić to wszystko żart. Uff, parsknął śmiechem, co dawało mi zieloną lampkę jeśli chodzi o kontynuowanie żartów.
- Współczuję ci, kochana. Uciekniesz teraz, jutro, pojutrze..? Bo nie wiem jak psychicznie się przygotować..– spojrzał na mnie.
- Chyba tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. – powiedziałam, wieszając mu się na szyi i całując go delikatnie. Najgorsze było to, że musieliśmy pamiętać, że wszyscy zebrani mogli się na nas patrzeć..
- No trudno, jakoś chyba przeżyję. – stwierdził z uśmiechem, po naszym pocałunku. Ja odwdzięczyłam się mu tym samym. W głośnikach zabrzmiała dosyć rytmiczna piosenka, której tytułu nie pamiętałam, ale znałam ją, bo często, żeby umilić sobie domowe porządki nad zwyczajniej w świecie tańczyłam do niej, mając mopa jako partnera. – Idziemy tańczyć. – zakomunikowałam i pociągnęłam go za sobą. Naprawdę musiałam użyć swojej siły, bo Bobowi nie spodobał się chyba ten pomysł. W końcu jednak zaciągnęłam go na parkiet, a potem.. A potem to już trudno było go z niego ściągnąć! Wszyscy świetnie się bawili i tak o to spędziliśmy większość wieczoru. Przetańczyłam większość i to z różnymi partnerami (chociaż najwięcej oczywiście z Lewandowskim). Załapałam niezły kontakt z dwoma pozostałymi klubowymi przyjaciółmi Roberta, czyli z Marco i Matsem. Chyba każdy z Borussen jest taki miły, bo jak na razie spotkałam ich 6 i z każdym bardzo dobrze (ba,można rzec świetnie) dogaduję. Z jednym to nawet planuję wielką przyszłość! Jejku, kiedyś nawet mi się nie śniło.. no dobra śniło, ale nigdy nie pomyślałabym, że to wszystko się spełni.. Teraz przyjaźnię się z kilkoma zawodnikami Dortmundu i jestem związana z ich napastnikiem.. Jestem żywym przykładem na to, że marzenia się spełniają i że trzeba do tego dążyć! Około północy każdy praktycznie miał już zgona. Okej, plan ucieczki czas zacząć. Powolutku, niezauważeni wyszliśmy z lokalu.
- I co? Przeżyłeś? – spytałam, zmuszając go delikatnie do tego, żeby przyznał, że jednak miałam rację. Nie mogę powiedzieć, że miałam pełną satysfakcję z tego, że ktoś przyznaje mi rację. Zwłaszcza, jeśli tym kimś jest ktoś równie uparty co i sama ja.
- No tak. I muszę cię przeprosić za to, że tak marudziłem i podziękować, że rozkręciłaś mnie na dobre. – uśmiechnął się do mnie i objął ramieniem.
- No to zaliczyłam sukces. – stwierdziłam i zaśmiałam się cicho. Zerknęłam na niebo, które wydawałoby się jest jeszcze bardziej granatowe, niż kiedykolwiek. Na nich usadzone były migoczące wiecznie gwiazdy, które w końcu znikną nam z pola widzenia. Każda z nich jest wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Musi zabłysnąć od razu by ktoś ją zauważył, bo jej czas szybko się skończy. W końcu się wypali..  Przypominała mi trochę jednego z piłkarzy. Przykładowo Roberta. Kiedy dostał szanse wystąpienia w pierwszym składzie, od razu musiał zabłysnąć, żeby został zauważony. Jest świadomy tego, że jego czas w końcu się skończy, a przez te chwile, które dają mu wiele możliwości musi dać z siebie wszystko. Dać z siebie wszystko, żeby ktoś patrzył na niego i wiedział, że jest jedyny i niepowtarzalny..
- Ja to tam mogę co innego zaliczyć.. – powiedział cicho z typową miną łobuza. Zamrugałam gwałtownie oczami, wyrywając się z zamyśleń. Kiedy doszło do mnie to, co właśnie powiedział, prychnęłam i dałam mu sójkę w bok. On skulił się i zaśmiał serdecznie. Uwielbiałam ten jego szczery śmiech. Zarażał nim wszystko i wszystkich. Po kilku minutach jechaliśmy już w samochodzie. Oparłam głowę o szybę i wpatrywałam się w piękno nocnej Warszawy. Była pięknie oświetlona.. Nie wiem dlaczego, ale zawsze poddawałam się urokom miast w nocy. Zawsze cicho, spokojnie..na jezdniach wydawałoby się bezpieczniej, ale to nie zawsze jest prawdą. Strasznie bałam się piratów drogowych. Często jadąc samochodem nie mogłam przestać wyobrażać sobie nadjeżdżającego z na przeciwka tira, lub jakiegoś innego rozpędzonego pojazdu. Nie wiem skąd u mnie ten strach. Nikt u mnie w rodzinie nie zginął w wypadku samochodowym… Chociaż? Coś przypominało mi się zawsze z dzieciństwa, ale nie wiedziałam zbytnio co. Ale zostawiłam to nierozwiązanie. Nigdy nie miałam okazji pogadać o tym z rodzicami.. No cóż. Zbyt dużo się naczytałam i naoglądałam. Przecież tyle tego się teraz dzieje.. Dlatego mało co jeździłam. Miałam prawo jazdy, ale jakoś wielce go nie wykorzystywałam, bo jednak często z kimś się zabierałam, albo chodziłam na pieszo. Nie z przymusu, po prostu mogłam obejść się bez samochodu.
- O czym tak rozmyślasz? Bo aż boję się przerwać.. – usłyszałam głos Roberta. Właśnie parkował na zarezerwowanym dla Mercedesa miejscu.
- O niczym.. – pokręciłam głową. Lewy doskonale wiedział o tym, dlatego też nie szarżował, kiedy ja byłam jego pasażerem. Znaczy nie jechał też 20 km/h, ale i też nie 200. Jechał czasem szybko, ale ostrożnie. Ufałam mu. Ale mimo wszystko cały czas prześladowały mnie te wspomnienia z dzieciństwa. Jakiś samochód, tir i to odczucie.. odczucie strachu i straty. Chyba fiksuję już totalnie.
- Okej, no to wysiadka. – uśmiechnął się do mnie i zaciągnął ręczny. Wyjął kluczyki ze stacyjki i wyszedł z auta. Ja za nim. Jednym przyciskiem zamknął samochód, który wydał charakterystyczny dźwięk. Po pokonaniu trasy hol – pokój, usiadłam na łóżku, co i Lewy powtórzył.
- Bolą mnie nogi. – stwierdziłam ściągając buty.
- A no trzeba było nie skakać po tym stole. – zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego spode łba.
- Cicho. – jednak nie mogłam powstrzymać parsknięcia. Co muzyka i głupawka robi z człowiekiem.. Miałam powiedzieć i alkohol, ale przecież wypiłam tylko jednego drinka. I do tego nie był on zbyt mocny. – Pójdę wziąć prysznic. – oznajmiłam. Robert chyba chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Weszłam do łazienki, wykonując niezbędne jak dla mnie, wieczorne czynności. Mimo, że myślałam, że bardziej żywa być nie mogę, to jednak chłodny prysznic zrobił swoje. Po 15 minutach wyszłam do pokoju. Robert leżał jak zwykle wygodnie na łóżku. Kiedy mnie zobaczył zaśmiał się tylko z napisu na mojej luźnej koszulce - Last clean T-shirt.  Zszedł z łóżka i przelotnie całując mnie w czoło potruchtał do łazienki. Rzuciłam się na łóżko i stwierdziłam, ze jest to jeden z moich najpiękniejszych dni w życiu. Nie dlatego, że Robert strzelił gola, że zadedykował go mnie, że zremisowaliśmy, że poznałam kolejnych piłkarzy BVB, że była fajna i udana impreza, ale dlatego, że Robert pierwszy raz otwarcie i wprost powiedział mi, że mnie kocha. Niby sekunda, jedno zdanie, dwa słowa, dziewięć liter. Niby nic nadzwyczajnego, ale dla mnie była to najpiękniejsza chwila w dotychczasowym życiu..

Na wstępie przepraszam bardzo za to, że po raz kolejny dodaję w porach wieczornych, kiedy wszyscy zdążą się naczekać i są już zniecierpliwieni. Dzisiaj miałam bardzo dużo załatwiania formalności na mieście i urzędzie w związku z dowodem tymczasowym, który potrzebny mi jest do wyjazdu do Niemiec. Berlina się Wiktorii zachciało, o! Ale na szczęście mogę już odetchnąć z ulgą ;> Rozdział jako taki nie jest najlepszy, ale czy kiedykolwiek byłam zadowolona ze swojego rozdziału? Nie, więc zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Jak wiecie byłam też ostatnio na meczu Lecha z Wisłą i muszę powiedzieć, że zobaczyć na własne oczy przeszczęśliwego i przedumnego z gola Teodorczyka - bezcenne! ♥ Dziękuję wszystkim za liczne komentarze, jesteście wspaniali! 

W związku z moim wyjazdem kolejny  rozdział nie pojawi się w piątek, ale w sobotę, lub niedzielę! 

środa, 1 maja 2013

Rozdział 23.

Przepychając się między ludźmi w biało-czerwonych strojach i flagach zeszłam schodami na dół. Oczywiście jako jedyna musiałam iść pod prąd. Ludzie w górę – Kochańska w dół. Ktoś uderzył mnie w plecy, ktoś mnie nadepnął, ktoś krzyczał coś za mną. Byłam obojętna na to wszystko, leciałam przed siebie. Chciałam być jak najszybciej w tym małym miejscu, pełnym piłkarzy. Chciałam być już przy Robercie. Dobiegłam do bramki, gdzie miałam problem z ochroniarzami, którzy nie chcieli mnie wypuścić na murawę. Wkurzona na maksa, wzięłam krótki rozpęd i przeskoczyłam bez problemu bramkę. Niestety, zahaczyłam delikatnie koszulką, która puściła kilka szwów. Trudno, zszyje się! Oby tylko Lewy się nie skapnął..  Biegłam przez zieloną, sztuczną trawę. Za mną ochroniarze krzyczeli niewiadomo co. Zaśmiałam się tylko i wbiegłam do tunelu, gdzie czekał mnie ten cholerny labirynt. To było tak… W prawo, potem lewo, ej, a może tutaj w lewo, a potem w prawo…? Zapytałam jakiegoś faceta w garniturze. On zdziwiony pokazał mi kierunek, gdzie się udałam. W końcu ukazały mi się wielkie drzwi z napisem „Szatnia” gdzie popychając mocno masywne drzwi, wbiegłam do środka. Nie patrząc na to, że chłopacy się przebierali, odszukałam wzrokiem Lewandowskiego. O tak, jest! Mój piękny, bez koszulki. Mój bohater! Pobiegłam do niego, mimo protestów chłopaków, którym deptałam ciuchy. Pewnie powinni być źli, ale śmiali się tylko pod nosami, kręcąc głowami. Byli tak samo szczęśliwi jak ja, nie mogli się gniewać. Rzuciłam się na Roberta i zaczęłam go całować. On lekko zdziwiony moim gestem, odwzajemnił go.
- Wiedziałam, że się uda, kochanie! – przytuliłam go jeszcze raz. – Jestem z ciebie bardzo dumna. – szepnęłam. Przypomniał mi się sen. Mam nadzieję, że nic z niego się nie spełni..
- Cieszę się, że sprawiłem ci radość. Dla mnie to jest najważniejsze. – odparł z uśmiechem. – Dla takich gratulacji mógłbym strzelać codziennie! – dodał, ale oczywiście poznał się na mnie i wiedział, że nie jest tak jak być powinno. - Co jest?
- Ja cię przepraszam, ale przed meczem zasnęłam i.. i miałam taki głupi sen.. – powiedziałam, spuszczając głowę. On spojrzał na mnie pytająco, a ja opowiedziałam mu pokrótce zawartość z mojej krainy Morfeusza.
- Powiem ci, że sam nie chciałbym, żeby on się spełnił.. Ja i dziecko? Z Anką? – skrzywił się lekko. – Jeżeli już, to na pewno nie z nią! Możesz być pewna.
- Tak? Naprawdę mi ulżyło. – przewróciłam oczami, zakładając ręce na piersi. Nadal nie mogłam pozbyć się tych myśli z głowy.
- Czemu gratulujesz wszystkim, tylko nie mnie? – podszedł do nas zawiedziony Kuba, robiąc teatralną podkówkę.
- Bo byłeś gdzieś z Agatą, to co miałam się do ciebie przeciskać.. – zaśmiałam się. – A tak poza tym, to pogratulowałam tylko Bobowi.
- I to jak, chłopie! – zaśmiał się mój ukochany, szperając w torbie.
- Dla mnie Agata też była miła, zmówiłyście się, hm? – pogroził mi palcem.
- Ta, na pewno! – mówiłam sarkastycznie. – Ale przejdźmy do rzeczy, skoro tak nalegasz. A więc.. Drogi, wyjątkowy, najlepszy..
- I najprzystojniejszy kapitanie na świecie – wtrącił, ukazują mi przy tym swój palec wskazujący.
- Nie przerywaj mi! – przewróciłam oczami z niewielkim uśmiechem. – Chciałabym z tego miejsca bardzo serdecznie..
- Wicia, zamknij ryjka i mnie po prostu przytul! – pociągnął mnie do siebie i uczynił to, co ja powinnam według niego zrobić od razu.
- Ej, nie podobała ci się moja przemowa, którą dopiero zaczynałam? – spytałam z wyrzutem.
- Na pewno byłaby wspaniała, ale wystarczy, że nasłucham się takich tekstów u teściowej, którą tak bardzo kocham.. Matko, co ja gadam. – złapał się za głowę, a ja wybuchłam śmiechem.
- Czyżbyś nie lubił swojej teściowej? – spytałam z uniesioną brwią.
- Ja? Ależ skąd! Ja jej po prostu nie znoszę. – przewrócił oczami, a ja cały czas się uśmiechałam.
- Myślałam, że skoro to mama Agaty, to będzie równie wspaniała co i jej córka.. – wywodziłam, uśmiechając się do siebie z miny Błaszczykowskiego.
- Uwierz, całościowo wdała się w ojca. – odparł, na co mój uśmiech przeszedł do szerszych rozmiarów.
- Serio z nią jest aż tak źle? – próbowałam zmusić go do powiedzenia choć jednej pozytywnej rzeczy o teściowej. 
- Gorzej niż źle, kochana! Czepia się każdej rzeczy, którą tylko zrobię! Myślałem, że po ślubie przyzwyczai się do mnie i odpuści, ale to się nasiliło.. – westchnął, spuszczając głowę.
- A myślałam, że nie da się ciebie nie lubić.. – naigrywałam się z niego. Pierwszy raz znalazłam temat, w którym mogę go zagiąć, więc postanowiłam skorzystać. On w odpowiedzi spojrzał na mnie z politowaniem.
- Kurduplu!! Właź pod ten prysznic, bo wiecznie czekać to ja nie będę! – krzyknął zniecierpliwiony Wasilewski, a zgromadzeni w szatni zaczęli się śmiać.
- Ja ci dam kurduplu, ty debilu na sterydach!! – odkrzyknął zdenerwowany Kuba i zaczął biec w stronę Marcina. Kiedy uśmiechałam się z ich widoku, ktoś złapał mnie za biodra.
- I jak? Nie wiem czy pamiętasz, ale kiedy graliśmy w prawdę, to obiecałaś mi, że powiesz mi imię chłopaka, który ci się podoba. Nadal korci mnie kto to.. – zaczął Lewy, a ja zaśmiałam się serdecznie. Nie wiem czy udawał głupiego, czy taki był.. No, to prawdopodobne..
- Myślałam, że już się domyślisz, głupku.. – przewróciłam oczami.
- No, ale skąd mam to wiedzieć? Może to ktoś inny był, a teraz wyszło jak wyszło i zapomniałaś o tamtym.. – podniósł brew. Uśmiechnęłam się, próbując zrozumieć wyjaśnienia Lewandowskiego..
- Nie bądź głupszy niż jesteś, okej? Zawsze byłeś to ty i niech tak pozostanie. – odparłam z uśmiechem. Wtedy dotarł ręką do miejsca, w którym była rozerwana jego koszulka.
- Moje pytanie numer jeden: jak śmiałaś podrzeć moją koszulkę i to taką, w której strzeliłem gola..? – spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem. Uśmiechnęłam się słodko i z miną niewiniątka patrzyłam na niego.
- Przecież nie chciałam.. – zaczęłam.
- To coś ty robiła?
- Skakałam przez bramkę. – powiedziałam tak cicho, że sama praktycznie siebie nie słyszałam.
- Co? Co ty robiłaś? – chyba wyłapał część i nie zamierzał odpuścić. Nachylił się delikatnie do mnie, skupiając bardziej na tym co mówię.
- No skakałam przez bramkę. – powtórzyłam teraz już nieco głośniej, ale nadal trochę zawstydzona.
- To już nie wystarcza ci Szczęsny, więc postanowiłaś go zastąpić, tak? – spytał uradowany, a ja przewróciłam oczami.
- No przecież wiesz, że nie tę bramkę. Ten miły ochroniarz co mnie tak wpuszcza, był po drugiej stronie stadionu i nie chciało mi się tam przepychać.. I trafiłam na takiego głupiego, który mnie bezczelnie zlał, myśląc, że jestem jakąś napaloną faneczką Lewandowskiego.. – założyłam ręce lekko oburzona.
- A nie jesteś?
- Zamknij się już! W ogóle skończmy ten temat, bo i tak zaraz tu wpadną, bo nie powinnam tu przebywać..
- Okej, okej. – cmoknął mnie w usta rozbawiony. – Kochańska skacząca przez barierki, achhh! Zbiórka na tą imprezę jest za godzinę. To może pójdziemy sobie jeszcze sobie wiesz.. do pokoju? Przeanalizujemy bardzo dokładnie mecz.. – spojrzał na mnie z oczami małego dziecka, przyciągając coraz bliżej.
- Hahaha, śmieszne Lewandowski. Ale okej, chodźmy już, bo nie chcę patrzeć na tą nierówną bójkę. – wskazałam palcem na bijących się nadal Wasilewskiego i Błaszczykowskiego. Odsunęłam się od niego i splotłam nasze palce.
- Ej, lamusy! – krzyknął do naszej paczki. – My idziemy do pokoju, więc jak coś to tam. – oznajmił Lewy, na co odpowiedzią było kiwnięcie głowami i machnięcie ręką. No bo czego można się spodziewać? A potem są spiny, bo szukają nas po całym hotelu.. No cóż.
- O, Robert! – usłyszeliśmy, kiedy szliśmy już korytarzem. Lewy westchnął i niechętnie odwrócił się w stronę głosu.
- Tak?
- Chciałbym ci bardzo serdecznie pogratulować, bramka była zjawiskowa. – uśmiechnął się facet, jakoś przed czterdziestką, w klubowym dresie ze znaczkiem reprezentacji. Dziwne, bo nie znałam go.
- Dziękuję bardzo. – odpowiedział mój luby z uśmiechem. – Chciałbym panu przedstawić moją dziewczynę, Wiktorię Kochańską. – dodał z uśmiechem, pokazując na mnie.
- Bardzo miło mi panią poznać. Nazywam się Leszek Dyja. Jestem trenerem przygotowania fizycznego. – dodał, wiedział pewnie, że jego twarz jest mało znana. Z trenerów znam tylko selekcjonera.. Uścisnęłam jego dłoń z uśmiechem.
- Mnie również jest miło. – odparłam. Ugh, nie lubiłam tych przedstawień.. Ale..? W sumie to bardzo miło słuchać, kiedy Robert Lewandowski przedstawia mnie z dumną, mówiąc, że jestem jego dziewczyną. Jeszcze kilka tygodni temu siedziałabym w pokoju i narzekała, jak ja to mam źle i jak bardzo zazdroszczę Ani, lub jakiejkolwiek dziewczynie, która mogła widzieć się z Lewym. A teraz? Sama nią jestem i zdaję sobie sprawę z tego, że sytuacje się obróciły. W tym momencie to mnie dziewczyny zazdroszczą i nie jestem zbyt lubiana, jeśli chodzi o damskie grono kibiców polskiego napastnika. Ale rozumiałam je doskonale, wcale nie miałam im tego za złe. Przecież niedawno robiłam to samo..
- Aha, i Robercie.. Miałbym do ciebie ogromną prośbę. Czy mógłbyś wypełnić dla mnie tą ankietę? Ona dotyczy spraw żywieniowych i takie tam.. Bo ostatnio na treningu cię nie było, a chłopacy to wypełniali. Brakuje mi tylko twojego, a muszę to dostarczyć jutro do południa. Przepraszam, bo wiem, że pewnie chcesz inaczej spędzić czas – tutaj spojrzał na mnie, no i do cholery miał rację, nie wiem czemu jeszcze drążył ten temat! – ale jest mi to naprawdę potrzebne. 10 minut i będzie z głowy. – dodał i uśmiechnął się.
- Dobrze, zrobię to. Chociaż jakoś mi się nie uśmiecha.. – z uśmiechem podrapał się po głowie i wziął od trenera kartę. – Na jutro będzie gotowe. – uśmiechnął się.
- Dzięki bardzo. – poklepał go po ramieniu i poszedł w swoją stronę.
- Wiedziałem, że mi coś dopieprzy.. – pokręcił głową.
- On jest jakiś nie tego.. Dobrze wie, że chcesz świętować.. a on ci z ankietą wyjeżdża.. – byłam tak samo niezadowolona z tego, jak i sam Lewandowski.
- No ale cóż, jakbym nie zwiedzał Leszna to i bym miał to z głowy. To moja wina, bo mnie wtedy nie było na treningu.. – zaczął tłumaczyć trenera. Ta, on nigdy nie mógł się na kogoś gniewać dłużej niż minutę. Stanowiło to niby jego pozytywną cechę, lecz czasem był małym minusem. Częściej powinien zawalczyć o swoje. Znaczy oczywiście robił to, ale tylko jeśli chodziło o sprawy zawodowe. Prywatnie… no nie koniecznie. Ale w sumie w tej sprawie to miał rację.
- Byłeś u mamy..? – spytałam, ale było to raczej stwierdzenie. Na te słowa skrzywił się delikatnie.
- No, pojechałem na 3 dni do niej. Wiesz, cały czas w Niemczech jestem, a ona nie lubi podróżować, więc pomyślałem, że ją odwiedzę. Ale wyskoczyli mi ze zgrupowaniem. Szkoda, że już kupiłem bilety.. – westchnął i uśmiechnął się. - .. więc się zwolniłem.
- Jakbyś chciał to i byś mógł wszystko odwołać i pojawić się na zgrupowaniu. – odezwałam się.
- No właśnie, gdybym CHCIAŁ. – podkreślił i zaśmiał się. Postanowiłam nie wypytywać o to, dlaczego jakoś dziwnie zareagował na pytanie o mamę i Leszno. Na razie nie będę psuła wieczoru..Wychodziliśmy właśnie z tunelu. Kibice, którzy jeszcze nie powychodzili ze stadionu zaczęli krzyczeć i wiwatować nazwisko mojego ukochanego. Robert uśmiechnął się tylko i pomachał im. Fajnie słyszeć takie słowa.. Przyspieszyliśmy kroku i wyszliśmy z Narodowego. Nie chcieliśmy pchać się głównymi ulicami, więc poszliśmy parkiem. Po kilkuminutowym spacerku byliśmy w hotelu.
- Gratuluję panie Robercie – uśmiechnęła się recepcjonistka, kiedy zobaczyła nas w drzwiach.
- Dziękuję bardzo. – odwzajemnił uśmiech i puścił jej oczko. Ej, nie powinnam być zazdrosna? Spojrzał na mnie.
- Wybacz, muszę się przyzwyczaić, że nie mogę kokietować już na prawo i lewo. – zaśmiał się.
- Ha, ha, ha! – mój sarkastyczny ton mówił sam za siebie. – Straszny z ciebie podrywacz..
- Ej, na treningu potrafiłem podrywać trzy cheerleaderki na raz! – wychwalał się i puścił mi oczko, bo wiedział, że mnie to zdenerwuje.
- A cheerleaderki są jakieś infantylne, że można je bałamucić kilka na raz? – spojrzałam na niego, a on się zaśmiał.
- No niby nie, chociaż..? – w tym właśnie momencie dostał z pół obrotu w głowę. – Ała!
- No dobra boski żigolo, a powiedz może jak je niby wyrywałeś? – spytałam z małą drwiną w głosie.
- Debilnymi tekstami. – wzruszył ramionami, a na jego twarzy ciągle zakradał się mały uśmiech.
- Daruj sobie. – burknęłam.
- No, ale teksty typu „Mała, masz może mapę, bo zagubiłem się w twoich oczach..” uważasz za mądre? – w odpowiedzi zaśmiałam się bardzo, ale to bardzo głośno. Może nawet za bardzo.
- Wyrywałeś laski tekstami o ładnych oczach? Błagam!
- I właśnie sama potwierdziłaś to, co powiedziałem o inteligencji cheerleaderek. – stwierdził.
- Grabisz sobie, młody człowieku. – groziłam mu palcem przed oczami.
- Kto jak kto, ale ja to tu najmłodszy nie jestem.. – powiedział cicho, ale nie aż tak, żebym tego nie usłyszała.
- No dostaniesz po tym idealnie pięknym łbie! – krzyknęłam.
- Ej, tylko nie głowa! – schował ją w dłoniach, kurcząc. Ja przewróciłam tylko oczami.
- Masz kartę? – spytałam, chociaż znałam odpowiedź. Nie wiem czy inni też to zauważyli, ale zadaję dużo zbędnych pytań, na które znam już odpowiedzi.
- Nie. – burknął i sięgnął po kartę do tylnej kieszeni. Ach, ten ton! Nie ma to jak bluzganie się z ukochanym.. Otworzył drzwi i przepuścił mnie w progu. Zdjęłam buty i położyłam się na łóżku. Robert zrobił to samo, ale wcześniej rzucił (tak, dokładnie – rzucił) torbę tak, że przeleciała przez pół pokoju. – Co robimy?
- Może powyzywamy się jeszcze i poopowiadasz o tym, jakie cheerleaderki są głupie i łatwe, hm?
- Przecież się z tobą droczyłem.. – przytulił się do mnie i przyciągnął do siebie, tak, że nie dzieliły nas już prawie żadne centymetry.
- No to super. A teraz mógłbyś ładnie przeprosić. – rzuciłam. Lewy zaczął mnie całować. Potem zjechał niżej, do szyi.. – Chyba nie miałam na myśli takich przeprosin. - ukochany podniósł głowę.
- Nie są ładne? Myślałem, że takie przeprosiny są spoko.. – zrobił podkówkę.
- No koko, koko przeprosiny nie spoko.. – zanuciłam, poczym zaśmiałam się z tego co właściwie robię.. Mogę zwalić wszystko na emocje pomeczowe. Przecież zawsze mi odwalało po rozgrywkach. Pocałowałam go namiętnie, podobnie jak zrobiłam to w szatni. – Niedługo impreza, na którą powinnam się już szykować. Więc.. chyba nie masz na co liczyć, Lewusku.. – cmoknęłam go jeszcze w czubek nosa i wygramoliłam się z łóżka.
- To było nie fair.. – udał obrażonego.
- Nie wszystko w życiu jest sprawiedliwe, kotek. – stwierdziłam wzruszając ramionami. Poszłam do łazienki, żeby odświeżyć się trochę po pięknym, emocjonującym meczu. Ubrałam się, uczesałam i pomalowałam. Po kilkunastu minutach byłam już gotowa. Zobaczyłam przebranego Lewandowskiego. Zrobiłam duże oczy.
- Jak..? – spytałam zdziwiona siadając obok niego.
- No wiesz.. Bierzesz koszulę zakładasz ją przez prawą rękę, potem przez lewą. Poprawiasz i zapinasz każdy guzik po kolei.. – tłumaczył, a ja uciszyłam go, kładąc dłoń na jego ustach. Delikatnie ugryzł mnie w nią, więc szybko pożałowałam pomysłu. Tak jak szybko ją tam położyłam, tak szybko ją ściągnęłam, pocierając się w bolące miejsce. Robert zaśmiał się tylko i pocałował ją.
- Ty już mnie lepiej nie dotykaj! – zagroziłam, uśmiechając się lekko.
- Nie wiem jak tobie, ale mi wcale nie chce się iść na tą imprezę.. – zaczął, zmieniając diametralnie temat.
- O nie, nie, nie, mój drogi. Nie wymigasz się. Obiecaliśmy, to przyjdziemy. Nie rób tym matołom przykrości..
- Ale co ja tam mam robić? Pić nie zamierzam..
- Przepraszam, co?! – przerwałam mu, podskakując jak oparzona.
- Ale za co mnie przepraszasz? – spytał udając głupka. Zresztą z lekka nim był..
- Nie zamierzasz pić? Kochanie, dobrze się czujesz? – złapałam go za czoło, teatralnie badając, czy czasem nie ma gorączki.
- Nie chcę mieć kaca jak stąd do Dortmundu. – przewrócił oczami. – Potrafię się bawić bez alkoholu.. – dodał. No tak, zapomniałam, że mi trafił się ten idealny..
- Okej, nigdy nie słyszałam tego od chłopaka. – uśmiechnęłam się.
- Dobra, ale to wszystko nie zmienia faktu, że wolałbym tutaj zostać.. – marudził.
- Ojejku, nie marudź jak moja sąsiadka.. Pobędziemy tam trochę, a potem to jak zawsze się schleją i nie będą wiedzieli, kiedy i kto poszedł. – puściłam mu oczko. On zaśmiał się tylko.
- Ej, Kochańska.. Czasem zawstydzasz mnie swoimi genialnymi pomysłami – zachichotał i pocałował mnie w policzek.
- Co z nami będzie potem? - zaczęłam, korzystając z tego, że mamy chwilę dla siebie. - Euro się skończy, potem wakacje też, zacznie się prawdziwe, codzienne życie. – westchnęłam. – Chcę wiedzieć jak to sobie wyobrażasz. Bo ja szczerze mówiąc, nie mam żądnego obrazu naszej przyszłości.. co nie oznacza oczywiście, że nie chcę jej z tobą wiązać. – zapewniłam szybko.
- Rozumiem. Powiem ci, kochanie, że sam nie wiem. Ostatnio się nad tym zastanawiałem… - spojrzał przed siebie, szukając chyba słów. – Myślę, że jakoś sobie poradzimy.. Nie będzie to takie trudne. – uśmiechnął się lekko, patrząc w beżowe ściany pokoju. – Kupimy nowe mieszkanie w Dortmundzie, bo do tamtego nie chcę wracać. Wiesz, za dużo głupich wspomnień. – spojrzał na mnie, a ja kiwnęłam głową. Doskonale go rozumiałam i nawet byłam wdzięczna, że podjął taką decyzję. Mi też by się kojarzyło to wszystko tylko z jedną osobą.. – No i jakoś stawimy czoła codzienności. – mrugnął do mnie. – Jedyne co jest trudne w tym wypadku to tylko to, że chcesz zacząć studia. I to jest oczywiste, że nie uziemię cię w domu. Ale z językiem niemieckim nieźle sobie radzisz, jak coś to angielski też znasz perfekcyjnie. W Dortmundzie jest uczelnia, która wydaje się być bardzo dobrą, nawet jedną z najlepszych jeśli chodzi o region. Koleżanka Mario też studiuje psychologię na tamtejszej uczelni i nie narzeka. Może nawet się poznacie. – uśmiechnął się. Ja analizowałam i wyobrażałam sobie wszystko co mówił. Hm, może być ciekawie..
- Pozostają nam jeszcze moi rodzice. No wiesz, trzeba im uświadomić te nasze plany. – odparłam. Byłam trochę przerażona wizją oznajmiania rodzicom, że wyjeżdżam sobie z Lewandowskim do Niemiec i będę ich odwiedzać raz na dwa miesiące i wszystkie święta, lub zgrupowania. Nie, to nie przejdzie. Trzeba będzie powiedzieć im, że będę przyjeżdżała co dwa tygodnie. Potem się jakoś wykręci..
- Nie będzie chyba tak źle – usłyszałam.– W ogóle na początku to trzeba się martwić o przedstawienie, dopiero potem o dalsze konwersacje i wykręty. – zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. No tak, najpierw ważniejsze rzeczy, za daleko wybiegłam z myślami i planami.
- Taa. Moi rodzice przyjmą cię bardzo ciepło i nie będzie to dla nich jakieś zaskoczenie, bo od kilku lat wmawiałam im, że kiedyś przedstawię im Roberta Lewandowskiego jako ich przyszłego zięcia, więc spoko. – wzruszyłam ramionami, a Lewy dławił się ze śmiechu. – Bardziej przeraża mnie to co będzie u twojej mamy i Mileny. – poczułam mrowienie w żołądku. Ta, stres już jest.
- Ej, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie przejmowała się tym co myślą inni? Bardzo dużo. – odpowiedział sam sobie. – Więc się nie denerwuj. Mama zobaczy jaka jesteś naprawdę i cię zaakceptuje.
- Ale jaką mnie ma zobaczyć?
- Nie jako 20-latkę, która nie wie nic o życiu, lecz.. Dojrzałą, wspaniałą młodą damę, która będzie u boku jej syna. – uśmiechnął się. – Czyli taką jaką jesteś. Rozważną, miłą, pomocną, uśmiechniętą, naturalną… i tak dalej. – skwitował uśmiechem i spojrzał na mnie. – Nie masz się co denerwować. Nawet jeśli z moją mamą się nie ułoży, to z mojej rodziny.. hm, o Milena! Ta, zobaczysz! Będziesz miała jej już dość. – zaśmiał się. – Nie da ci spokoju. Ja już to wiem..
- Ta, dobrze wiedzieć, że chociaż jedna osoba z twojej mega wielkiej rodziny mnie zaakceptuje. Bardzo pocieszające, Lewandowski. – westchnęłam, a on się zaśmiał.
- Też cię kocham! – usłyszałam, uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam na zegarek.
- Chyba powinniśmy się już zbierać. – stwierdziłam wstając z łóżka, przeciągając delikatnie.
- No tak.. – westchnął ze skwaszoną miną. – Widziałaś moje kluczyki? – spytał, rozglądając się dokoła.
- A zamierzasz jechać tam samochodem? – spojrzałam na niego ze zdziwioną miną.
- Skoro nie piję, to chociaż poprowadzę i na coś się przydam, co? – poruszał dziwnie głową. Uśmiechnęłam się.
- No jak chcesz. – wzruszyłam ramionami i sięgnęłam swoją małą torebkę. – A kluczyki są tutaj. – podałam mu je i cmoknęłam przy okazji w usta.
- Więc w drogę.. – powiedział smutno, a ja zaśmiałam się. Wyglądał jakby szedł na pogrzeb i to w dodatku ciotki, której nie znał.
- Weź się trochę rozchmurz, co? – spojrzałam na niego z uśmiechem. – Ja cię jeszcze rozkręcę tam.. – dodałam nieco ciszej.
- Co, co? – spytał ściągając brwi.
- Nic. Będziemy się dobrze bawić. – puściłam mu oczko i ominęłam w drzwiach. 

Tadam! Udało mi się  znaleźć chwilkę i dodać wcześniej. W sumie nie robię tego bez powodu, bo nie jestem pewna, czy w piątek uda mi się dodać cokolwiek, a w sobotę jest mecz Lecha z Wisłą, który będę oglądała z samej Bułgarskiej, więc z pewnością też nie będę miała możliwości..   I zostałaby niedziela, coś około późnego wieczora, a nie chcę Was aż tak zaniedbywać :* Postaram się jeszcze w tym tygodniu coś dodać :> Jeśli chodzi o mecz.. no niby nie był zbyt piękny oczami kibiców BVB, ale i tak polały się u mnie łzy szczęścia! ♥ Aż normalnie moja mama rekordowo wiele razy przychodziła do pokoju i pytała się o wynik. Nawet powiedziała mi po meczu, że jest dumna, że Polacy będą w finale, kocham Cię mamuś! Nie czytam tych durnych wywodzeń, że Borussia niby nie zasługuje na finał.. nie chcę sobie psuć nerwów, Wam też radzę mieć do tego dystans! :) Miłego dnia, kochane! :*