wtorek, 19 lutego 2013

Rozdział 2.


Tak jak Vanessa zapowiadała wcześniej, tak też zjawiła się punkt 9.00 w moim domu. Zaspana, w piżamie otworzyłam jej drzwi.
- Co jest śpiochu! Szkoda dnia! – entuzjastycznie przywitała mnie przyjaciółka.
- No super, ale mów ciszej, bo nie wszyscy są tacy jak ty, i chcą się wyspać. – odparłam.
- Humorek średni, ale zaraz ci go poprawię! – powiedziała z uśmiechem i przepychając się w drzwiach, bez żadnego zaproszenia wpakowała się do mojego pokoju i zaczęła ścielić mi łóżko.
- Ej! Miałam zamiar się jeszcze położyć! – protestowałam.
- Nigdzie nie będziesz się kłaść, bo zaraz musisz się pakować! – oznajmiła mi przyjaciółka.
- Vanessa, do jasnej cholery! Powiesz mi o co chodzi?! – tu już straciłam cierpliwość. Ona tylko spojrzała na mnie z politowaniem.
- Spokojnie tygrysie! Zaraz sama zobaczysz, ale najpierw ogarnij się, no chyba, że chcesz, żeby ludzie zobaczyli cię w takim stanie – powiedziała i popchnęła mnie do łazienki. Jezu, myślałam, że walnę ją w ten łeb! Ale postanowiłam się uspokoić i pójść do tej łazienki, bo byłam mocno ciekawa co ona tak przygotowuje. Po paru chwilach byłam już gotowa.
- Dobra, a teraz powiedz mi o co chodzi! Jesteś w ciąży, czy co do cholery?! – mimo, że byłam rozdrażniona, to i tak mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Lepiej, głupku, lepiej. – odparła zadowolona. Super, dalsze rozmowy z nią na ten temat nie miały żadnego sensu.
- No okej, to powiedz mi tylko gdzie idziemy..
- Idziemy teraz do centrum na rozkład i zobaczymy o której mamy autokar do.. no za wiele nie mogę powiedzieć. – uśmiechnęła się. Spojrzałam na nią.
- To znaczy, że dziś gdzieś wyjeżdżamy? – zapytałam zdezorientowana.
- Tak, i to na dłużej trochę.
- Ale co z rodzicami, nie wiem czy się zgodzą.. i w ogóle mam wszystko rzucić i nagle z tobą gdzieś jechać?! – zaczęłam tak wyliczać. Co ona sobie myślała? Że rzucę wszystko i pojadę z nią niewiadomo po co, niewiadomo gdzie? Nie byłam taką spontaniczną osobą jak ona, chociaż czasem lubiłam z nią zaszaleć. Ale ona nie przejmowała się tym co będzie potem, a ja niestety patrzyłam na ludzi, na ich opinię i na to co stanie się potem.. Do był chyba jeden z moich minusów. Chociaż czy to minus? Myślę, że dla Van tak, ale dla innych.. chyba nie.
- Dokładnie tak, a rodzicami się nie przejmuj. Wszystko załatwione. – powiedziała oczekując czegoś ode mnie.
- Myślisz, że rzucę się na ciebie i zacznę ci dziękować i mówić, że jesteś taka wspaniała?
- Tak sobie to wyobrażam.
- To masz bujną wyobraźnie. – powiedziałam, ale potem ją przytuliłam, śmiejąc się z niej. Mimo, że tak się wyzywałyśmy i w ogóle, to bardzo się kochałyśmy. Skorzystałam z momentu, gdy byłyśmy w siebie takie wtulone. – Naprawdę nie możesz mi powiedzieć dokąd jedziemy? – zapytałam cicho.
- Dowiesz się na miejscu, niespodzianka będzie większa. Albo wiesz co? Dowiesz się za chwilkę – dodała z uśmiechem. – A teraz ubieraj buty i lecimy, bo szkoda czasu.
Ubrałam buty i w szybkim tempie doszłyśmy do centrum naszego małego miasta. Przez drogę rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się i wygłupiałyśmy. Nie odbyło się też od przypału. Idąc nie patrzyłam pod nogi, ani przed siebie, lecz na Van, która właśnie mi coś opowiadała. W tej chwili wpadłam na jakąś kobietę w średnim wieku. Niestety, nie była zbyt miła.
- Przepraszam panią bardzo, nie zauważyłam pani. – powiedziałam szczerze.
- No właśnie, nie zauważyłaś mnie, moja panno. Tak chodzić ślepo to możesz sobie po domu, a jedynie walniesz w ścianę, a nie po ulicy! – powiedziała surowo, a Van nie mogła już powstrzymywać się od śmiechu.
- Dobrze, rozumiem, ale przecież panią przeprosiłam..
- Ale co mi z tych przeprosin? Jakbym się przewróciła i złamała rękę, to po co mi twoje przeprosiny, skoro ręka i tak będzie złamana?
- W ten sposób mogę wyrazić, jak bardzo mi przykro – wybąkałam.
- Ale mnie nie interesuje, czy ci jest przykro, czy nie, ale stało się. Jeżeli następnym razem nie będziesz uważać, to nie zakończy się to tylko na moim gadaniu.
- Dobrze. A przepraszam bardzo, ale co mi pani zrobi, jeśli znowu na kogoś lub na panią wpadnę? – spytałam.
- Jeszcze nie wiem, ale mogę cię oskarżyć o zagrożenie zdrowia, lub jego uszczerbek.
- Okej, będę uważać.
- Jakie okej? Jesteśmy w Polsce, więc powinniśmy się posługiwać językiem polskim. Nie uczono cię tego? – myślałam, że rozszarpię tą babę.
- Zapożyczenia są wszędzie, a jak mi się podoba, to będę mówiła tak jak chce. Pani nic do tego. – odparłam lekko zdenerwowana. Co ona sobie wyobrażała? Nie zna mnie, a mnie poucza.
- Ale przy mnie proszę nie zapożyczać, jak to się wyraziłaś.
- Nikt nie każe pani ze mną rozmawiać. Żegnam. – powiedziałam chamsko i odeszłam, ciągnąc za sobą Van.
- Ale jej dopiekłaś. Stoi tam jeszcze i gada do siebie czerwona – powiedziała Ness śmiejąc się.
- No sorry, ale inaczej bym jej się nie pozbyła! Wyjeżdżałaby mi znowu, że albo źle się spojrzałam, albo stoję zgarbiona, albo inaczej powinnam się odezwać. Boże, tacy ludzie są straszni!
- A ona jeszcze miała obrączkę – wtrąciła przyjaciółka.
- Bardzo współczuję, temu panu. – odparłam poważnie.
- Serio, order powinien dostać. – zaśmiała się.
- Ty się nie śmiej, bo naprawdę tak powinno być. Z taką babą pod jednym dachem to straszne. Ciekawe, czy ma dzieci. A jeśli ma to ciekawe, czy one też takie są.. – spojrzałam na nią.
- Ty, może to była mama Anki Stachurskiej? – nabijała się Van.
- Możliwe, możliwe. – zaśmiałam się. Właśnie zmierzałyśmy ku końcowi naszego spacerku.
- Zostań tutaj i poczekaj na mnie. Zaraz wszystkiego się dowiesz. – powiedziała, nie przestając się uśmiechać. Wskazała ławkę niedaleko nas. Usiadłam tam i cierpliwie czekałam na przyjaciółkę. Wiedziałam, że wykłócanie i dyskusje były tutaj nie potrzebne, bo i tak niczego bym się nie dowiedziała. Po pięciu minutach zobaczyłam idącą do mnie Van z bananem na twarzy. Zbliżyła się do mnie i zza pleców wyciągnęła dwa bilety.. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz